
Tubylcy wyróżniają się ogromną chęcią niesienia pomocy, nawet wówczas, gdy się o nią nie prosiło. Zagubionemu chętnie wskażą drogę, w autobusach wytłumaczą, gdzie wysiąść, albo jaki inny środek transportu należałoby złapać, aby trafić do punktu przeznaczenia. W sklepach nie sposób nie spotkać uśmiechniętego sprzedawcy, który chętnie doradzi, gdy tylko tego potrzebujemy... albo i nie. Niektórzy potrafią zrezygnować z przyjęcia rodzinnego, by pomóc sąsiadowi w drobnych naprawach przy domu, a po wszystkim zaprosić do siebie na piwo (przez wtajemniczonych Tubylców wymawiane „pifo”) w celu ukojenia nerwów.
Australijczyków cechuje wyjątkowy luz i poczucie, że na wszystko starczy czasu, chociaż wcale tak nie musi być.

Spacerując z psem niejednokrotnie spotykam nieznajomych przechodniów, którzy są chętni do nawiązania choćby krótkiego dialogu. Co mi się ogromnie podoba to, to że w mniej zaludnionych miejscach mile widziane i spotykane jest witanie się z każdym bez względu na to, czy dana osoba jest sąsiadem czy nie. Czasami można się poczuć jak na szlaku w górach, z tą tylko różnicą, że tutaj znajdujemy się na szarym chodniku w dużym mieście. Niestety w Polsce niektórzy moi sąsiedzi potrafią odwrócić głowę, sprawiając wrażenie, że nie dostrzegają przechodnia.


Na koniec wyrażę jedno moje marzenie: Bardzo bym chciała, aby choć częścią serdeczności z jaką spotykam się w tym kraju można było zarazić rodaków, może wówczas życie w Polsce byłoby dużo łatwiejsze i przyjemniejsze.
Kilka widoków z Sydney...



I dla zainteresowanych nasze ulubienice - pałanki oraz dźwięk jaki wydają:


4 komentarze:
Pięknie, super oby tak dalej, miło że blog znowu żyje.Pytanie a gdzie ten pies ? Gratuluje szybkiej aklimatyzacji, pies rozumiem , że zapuszczmy korzenie?
Nie, nie zapuszczamy :)
Czy po kolejnym roku możesz napisać coś więcej o samych Australijczykach? Jakieś nowe spostrzeżenia...
Postaram się spełnić prośbę.
Prześlij komentarz