
Wszystko zaczęło się w środę, gdy rzuciłam hasło: „Może wybralibyśmy się do Jenolan zobaczyć jaskinie, które widział mój tata na Discovery?” No i zaczęło się…
Przemek rozpoznawał dojazd, ja zajęłam się analizowaniem, które jaskinie chcielibyśmy zobaczyć i czy w ogóle mamy taką możliwość czasową. Szybko oboje zaniechaliśmy planu skorzystania z usług Blue Mointains Bus Co., gdyż jadąc autobusem tej firmy, mielibyśmy bardzo niewiele czasu na miejscu - zaledwie 4 godziny, co najprawdopodobniej nie pozwoliłoby nam na spokojne zwiedzenie nawet dwóch jaskiń. W związku z tym Przemek zaczął sprawdzać, gdzie można wynająć samochód i jaka jest trasa do Jenolan. Zatem początkowo plan był następujący: dostaniemy się do Lithgow pociągiem z Sydney i tam wynajmiemy auto, dojeżdżamy do Jenolan, zwiedzamy trzy jaskinie i tego samego dnia wracamy.

Niestety jak widać opcja z samochodem też nie była najlepsza. Samochód musielibyśmy oddać do godziny 17.00, aby zdążyć przed zamknięciem wypożyczalni, w związku z tym wyszłoby niewiele lepiej niż w przypadku autobusu. Rozważając na chłodno jeszcze kilka możliwości Przemek, w końcu podjął męską decyzję o pozostaniu w Jenolan na noc. Jak się szybko przekonaliśmy o godzinie, o której opracowaliśmy wspomniany plan, nie było już nikogo, kto by odebrał telefon i udzielił nam informacji :( Przyszło nam, więc czekać na dokładne dane do następnego dnia. A w między czasie po burzliwych dyskusjach plan zaczął ewoluować na niekorzyść wypożyczalni, do tego stopnia, że wróciliśmy do przekreślonego wcześniej pomysłu z autobusem...

Pozostało nam teraz przygotowanie się do wyprawy, więc natychmiast jak skończyliśmy wydzwaniać, udaliśmy się do miasta w poszukiwaniu plecaka dla mnie. Trochę czasu nam to zabrało, ale teraz mam fajny czerwono-czarny plecaczek :) Będąc na zakupach od razu zaprowiantowaliśmy się na dwa dni i szczęśliwi, z powodu zbliżającego się piątku wróciliśmy do domu pakować nasze plecaki :)

Piątkowa pobudka zaplanowana została na godzinę 4.30. Wcześnie, nieprawdaż? Któż jednak nie poświęci się dla wspaniałej przygody? Spokojnie zjedliśmy śniadanie przygotowane dzień wcześniej, dopakowaliśmy jeszcze kilka niezbędnych drobiazgów i w drogę na dworzec Central, a potem kierunek Katoomba. Pociąg miał ruszać o 6.27. Bilety w jedną stronę na pociąg kosztowały tylko $7,80 od osoby.
Problem stanowiło znalezienie właściwego peronu. Przyznam, że spanikowałam, gdy pan w okienku na pytanie Przemka, z którego peronu odjeżdża pociąg do Katoomby, odpowiedział tylko po schodach do góry, a tu nie ma żadnych schodów do góry, co najwyżej jedne na dół – chyba ktoś wstał za wcześnie! Ponieważ czas nas gonił pobiegliśmy prosto przed siebie. Zaznaczyć trzeba, że peronów na dworcu Central jest 27 z czego 25 w użytku, niektóre z nich są podziemne, do pociągu zostało 10 minut a na tablicach odjazdów nie ma nigdzie naszego pociągu. W końcu wypatrzyłam jakąś panią, w ubraniu ze znaczkiem CityRail, na całe szczęście ona zrozumiała pytanie i wskazała nam właściwą drogę. Na kilka minut przed odjazdem siedzieliśmy szczęśliwi w pociągu do Katoomby. Pomimo znużenia nie chciałam spać, mając nadzieję na jakieś ciekawe widoki za oknem. Niestety większa część naszej dwugodzinnej drogi odbyła się we mgle, ale im bliżej celu tym bardziej się przejaśniało.

W Katoombie przywitała nas inna Australia. Nie było tu takiego zróżnicowania kulturalnego i nie widzieliśmy żadnych Azjatów, których zatrzęsienie jest w Sydney. Biuro firmy od autobusu znajdowało się tuż przy stacji. Oczywiście mój niezawodny mężczyzna wszystko od razu załatwił i mieliśmy jeszcze 45 minut na to by nasze brzuszki uraczyć bułką z jajkiem i bekonem oraz ciepłą kawą. A zaznaczyć należy, że w Katoombie było bardzo zimno. Autobus miał ruszać o 9.45 o 9.30 byliśmy przed biurem, zgodnie z tym, o co prosiła nas pani sprzedająca bilety. Ruszyliśmy z parominutowym opóźnieniem. Jak to ja, już zaczynałam się denerwować, że nie zdążymy, bo zgodnie z planem w Jenolan powinniśmy być o 11.00, a o 11.15 zaczynała się pierwsza nasza wycieczka do jaskini Orient. Przy kilkuminutowym spóźnieniu zostawało niewiele czasu na zapłacenie za bilety i odnalezienie wejścia do jaskini...


Orient opuściliśmy około 12.15, co dało nam pół godziny przerwy przed kolejną jaskinią River. Aby dostać się do River należało wspiąć się po dość wysokich schodach skąd widać było zielone jeziorko, o którym pisałam wcześniej. Pan przewodnik pokazał komuś, że w tym jeziorku pływa dziobak i w rzeczy samej, skubanego wyraźnie było widać. Nie było jednak czasu na zachwycanie się ssakiem, trzeba było przygotować się na zdobycie kolejnej jaskini. River posiadała te same formacje skalne, ale zdecydowanie różniła się od Orient. Wytłumaczono nam kwestię podziemnych rzek, jedną z nich mogliśmy podziwiać osobiście. Mijaliśmy także cudowny staw Pool of Reflections, gdyż z uwagi na jego zabarwienie można było się w nim przejrzeć jak w lustrze. Zwiedzenie River zajęło nam około 2 godzin.

Dochodziła 20.00 i czas było się zbierać. Na tę późną wycieczkę zgłosiło się tylko 6 osób włącznie z nami. Było super! Jaskinia Jubilee jest śliczna. W większości biała, à la zwisające sople i śnieg, a przynajmniej takie odnosiło się wrażenie. Niestety z uwagi na to, że turyści nie zawsze stosują się do reguł, w tym wypadku „nie dotykać nacieków”, praktycznie cały czas szliśmy ścieżką odgrodzoną płotem. Trudno, więc było znaleźć dobre miejsce na zrobienie zdjęcia bez drutu. Na całe szczęście Przemek wypatrzył specjalne otwory pojawiające się co jakiś czas, przez które można było włożyć obiektyw. O jaskini dużo pisać nie będę, zapraszam do oglądania zdjęć.
Po wyprawie zmęczeni udaliśmy się do hotelu, pod prysznic i do łóżka. Myślałam, że będę spała jak dziecko, ale dwukrotnie budziłam się w nocy. Nad ranem słychać było krzyczące na korytarzu dzieci, więc uznaliśmy, że czas wstawać. Śniadanko, herbatka, pakowanie i wymeldowanie z pokoju. Plecaki można było zostawić w recepcji, co bardzo ułatwiło nam kolejne zwiedzania. Przed Pool of Cerberus mieliśmy trochę ponad godzinę czasu, dlatego najpierw sprawdziliśmy, czy pływa nasz kolega dziobak. Miałam nadzieję, że zrobię mu zdjęcie za dnia. Oczywiście maluch jeszcze sapał i ze zdjęć nici. Poszliśmy zatem do jaskini Nettle, która była udostępniona do zwiedzania bez przewodnika. Aby się dostać do Nettle trzeba było mieć gratisowy bilet z kodem paskowym otwierającym wejście. Ta jaskinia również jest niesamowita, choć narażona na działanie światła wygląda zupełnie inaczej niż te, które dotychczas widzieliśmy. Z Nettle można było iść na spacer do doliny. My postanowiliśmy poczekać z doliną, najpierw bowiem czekała na nas Pool of Cerberus. Na tę wyprawę mogło wybrać się jednocześnie 8 osób. Jaskinia malutka, ale aby do niej dotrzeć trzeba było przejść przez fragment Lucas. Dzięki temu widzieliśmy nieco więcej niż było zaplanowane. Pool of Cerberus nie cieszy się specjalnym powodzeniem wśród turystów, a sama pani przewodniczka przyznała się, że była w niej ostatnio 4 miesiące temu. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że przez długi czas jaskinia ta była wyłączona z użytku, nam jednak bardzo się podobała ze względu na niesamowitą ilość heliktytów.

Po zwiedzeniu ostatniej jaskini zrobiliśmy sobie jeszcze spacer po okolicy. Ograniczeni czasem nie oddalaliśmy się za bardzo od schroniska. Potem już tylko kawusia, przekąska i delektowanie się słońcem nad stawkiem, nad którym już więcej nie widzieliśmy naszego dziobaka.
W drogę powrotną ruszyliśmy około 15.20. Już na pierwszym zakręcie pojawiły się kłopoty. Zostaliśmy zablokowani przez 4 samochody z przodu i kilkunastoma z tyłu. Pan kierowca musiał wyjść z autobusu i prosić niektórych o zrobienie jego autobusowi miejsca, tak że w końcu udało nam się przejechać newralgiczny zakręt. Ostatnie rozkoszowanie się widokami zza okna, zaowocowało wypatrzeniem jeszcze sześciu kangurów.

W Katoombie byliśmy na pół godziny przed odjazdem pociągu. Trzy godziny później zmęczeni, ale zadowoleni siedzieliśmy już w domku w Sydney i zdawaliśmy bardziej szczegółową relację naszej rodzince :)
P.S.
W Jenolan nie ma zasięgu, no chyba, że macie telefon w Telstra, za granicę nie dodzwonicie się także z budki telefonicznej, a skrzynka pocztowa jest zielona :)
2 komentarze:
Taka nasza Jaskinia Niedźwiedzia... ;)
Niestety nie byłam, ale domyślam się, że też jest piękna.
Prześlij komentarz