
Dlaczego było tak fantastycznie? Ponieważ wybraliśmy się w krótki rejs na oglądanie waleni w naturze, czyli "Whale watching cruise". Nie byliśmy pewni, czy taka kilkugodzinna wycieczka na ocean, zamiast oczekiwanych atrakcji nie dostarczy nam przypadkiem nudności spowodowanych chorobą morską. Ponieważ jesteśmy zapobiegliwi, więc postąpiliśmy zgodnie z powiedzeniem "lepiej dmuchać na zimne" i idąc spacerem w stronę Darling Harbour ssaliśmy tabletki "Kwells - travel sickness prevention". Na miejscu nie widzieliśmy nigdzie statku, którym mieliśmy płynąć. W porcie stała tylko niewielka motorówka, przeznaczona do ekspresowego oglądania waleni. Od razu powiedziałam Przemkowi, że „ja tym nie płynę” :)


Pomimo, że w czasie tego rejsu już nic nie widzieliśmy bawiłam się tą wyprawą na całego. Podobały mi się fale i to jak bujają statkiem, podobało mi się czerpanie satysfakcji z ogromu oceanu i szumu wiatru. Niestety, gdy zaczęliśmy płynąć w stronę lądu zerwał się potężny wiatr. Trzeba było trzymać czapkę, okulary, aparat fotograficzny no i siebie samego, co było najtrudniejsze. Byliśmy dzielni i staliśmy tak na pokładzie, w hulającym wietrze przez długi czas, aż zimno nas zmogło i walcząc z podskakującym podłożem zeszliśmy pod pokład. Wracając do portu załoga przepraszała nas, za to, że nie udało nam się zobaczyć obiecanego walenia. Oferowano ponowny rejs w dowolnie przez siebie wybranym terminie. Ponieważ bardzo się nam podobało, pomimo drobnej porażki, postanowiliśmy nie opuszczać statku i popłynąć jeszcze tego samego dnia na kolejną wyprawę. I tak też uczyniliśmy.

Tym razem załoga się zmieniła, ale zanim do tego doszło zdążyli przekazać sobie informację, gdzie nie ma waleni :) Za drugim razem wypłynęliśmy zdecydowanie dalej od brzegu, a gdy pojawiły się delfiny nie uciekaliśmy im. Oprócz naszego statku jeszcze dwa inne poszukiwały waleni w tym samym czasie, więc nasza załoga była z nimi w kontakcie. Ja i Przemek zajęliśmy dokładnie te same strategiczne pozycje na pokładzie, koło radaru i zachwycaliśmy się licznymi delfinami. Wiatr nie był już tak silny jak rano, ale fale nadal mocno huśtały naszym katamaranem. Osoby, które stały na przedzie, krzyczały, chyba z zachwytu, gdy fale uderzały o statek i moczyły co niektórych odważnych.
Kiedy już byliśmy przekonani, że i ten rejs skończy się niepowodzeniem, dostaliśmy cynk od innego statku. Zmieniliśmy kurs i wypatrywaliśmy. Aż nagle, w oddali, fontanna! I znowu zmiana kursu, i trafiony. Widok zapierający dech w piersiach! Przez jakiś czas płynął tuż przy naszym statku pod powierzchnią wody, by na chwilę się wynurzyć i tak już do końca rejsu śledziliśmy walenia wraz z innymi statkami.


2 komentarze:
Podziwiam za wytrwałość! To już jesteście wilkami morskimi? ;)
Chyba jeszcze nie, ale może w przyszłości przyjdzie nam popłynąć w nieco dłuższy rejs :)
Prześlij komentarz