środa, 3 lutego 2010

Powerhouse Museum

Z rozpoczęciem nowego roku trochę nam się w domu zasiedziało. Zawsze mieliśmy jakąś (głównie pogodową) wymówkę, by pozostać w czterech ścianach. Pierwszy tydzień stycznia był deszczowy, a potem powróciły letnie upały, w tym takie powyżej 40˚C (nie do zniesienia). W końcu jednak przerwaliśmy tę złą passę, a właściwie Przemek, bowiem ja byłam przekonana, że kolejny styczniowy weekend minie nam przed telewizorem lub na zakupach. 24.01. miesiąc po Bożym Narodzeniu wybraliśmy się do Powerhouse Museum. Informację o tym miejscu znalazłam na czyimś blogu i uznałam, że warto wpisać je na naszą listę... Opłacało się, gdyż zabawa była przednia.


Powerhouse Museum znajduje się niedaleko Darling Harbour, nie ma więc problemu z trafieniem do celu, tym bardziej, że w odnalezieniu drogi pomogą Wam tablice informacyjne. Za sam wstęp nie zapłaciliśmy zbyt wiele: $10 za osobę dorosłą i $5 dolarów za dziecko (mam na myśli Przemka z jego legitymacją studencką), reszta okazała się bezcenna. Samo muzeum jest dość duże, składa się z czterech pięter, warto więc zabrać ze sobą mapkę, którą znajdziemy przy kasach. Dzięki niej wiedzieliśmy co jeszcze przed nami i gdzie się kierować, aby niczego nie pominąć.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od poziomu 3, na którym zapoznaliśmy się ze sztuką nowoczesną. Ta tematyka, akurat nie jest w granicach mojego zainteresowania, dla tych jednak, których ona ciekawi, załączam kilka zdjęć.


Nieco lepiej zaczęło się robić, gdy przeszliśmy do epoki pary. I tu na samym początku „przywitał” nas silnik parowy Boulton’a i Watt’a. Za silnikiem znajdowały się schody, po których można było wdrapać się do wysokości poszczególnych poziomów silnika i nieco bliżej przyjrzeć się jego konstrukcji. Z góry można było także podziwiać pociąg, któremu później lepiej się przyjrzeliśmy zaglądając do przedziałów odpowiednich klas.


Jednak jedną z ekspozycji, która szczególnie nam się podobała była przestrzeń kosmiczna. Możliwość podziwiania Łunochodu, czy przebywania w laboratorium zerowego ciążenia (po którym bardzo kręciło nam się w głowach) oraz cała masa innych atrakcji związanych z przestrzenią kosmiczną sprawiły, że byliśmy pod wielkim wrażeniem, a to dopiero był początek. Dalej, kierując się w stronę transportu o mało nie zostaliśmy stratowani przez osobnika sięgającego nieco ponad udo, krzyczącego z podekscytowania, że coś jest ekstra. Uniknąwszy rozdeptania przez podążających za krzykaczem kompanów, zachowując bezpieczną odległość również udaliśmy się we „wskazanym kierunku”. Otóż mali widzowie zostali wciągnięci przez lokomotywę parową, do której mogli wejść i co więcej jako prawdziwi maszyniści mogli manipulować rozmaitymi przyciskami i dźwigniami. To jest to! :) Gdy tylko udało mi się przekonać mojego kompana, że jest już za duży na maszynistę i nie ma dla niego miejsca w lokomotywie, oddaliśmy się podziwianiu przepięknych karoc.

W dziale recyklingu Przemek starał się rozgryźć funkcjonowanie nowoczesnych łazienek, ostrzegając mnie abym nie zmokła pod prysznicem, z pod którego usiłowałam ująć w kadrze całą toaletę. Ta ekspozycja napawała nas nadzieją, że jeszcze jest szansa na uratowanie naszej planety. W dalszej drodze czekały na nas także: cyberworlds (gdzie można było między innymi postarać się zrozumieć kod ASCII, czy też zobaczyć Enigmę), instrumenty muzyczne, inspiracje i jeden z ciekawszych – eksperymenty.

To właśnie w sekcji eksperymentów spędziliśmy najwięcej czasu, dlatego że praktycznie wszystko można było dotknąć i spróbować przeprowadzić samemu nieskomplikowane doświadczenia fizyczne i chemiczne. Świetny sposób na naukę, przez zabawę i dużą ilość śmiechu. Niestety część spośród przygotowanych atrakcji nie działa, gdyż najwyraźniej zbyt wielu zwiedzających nie przykładało wagi do instrukcji, lecz bezmyślnie naciskało przypadkowe przyciski.




Powerhouse Museum to dobra rozrywka dla całej rodziny na każdy dzień, zarówno deszczowy jak i gorący (dzięki klimatyzacji ;) ), a spędzicie w nim na pewno kilka niezapomnianych godzin.

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz