czwartek, 2 lipca 2009

Easter Show

Krótko przed Świętami Wielkanocnymi zastanawialiśmy się nad tym, jak przyjemnie można by je spędzić w Sydney. Pierwotnie otrzymaliśmy zaproszenie od naszych polskich znajomych, aby ten czas dzielić razem z nimi. Niestety wkrótce każdy znalazł własny sposób na to, jak obchodzić święta i w związku z tym nie doszło do wspólnego śniadania. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Postanowiliśmy, że nasze pierwsze Święta Wielkanocne w Sydney zorganizujemy sobie niestandardowo, a jak się potem okazało bardzo po australijsku.

Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy w kierunku stacji kolejowej i złapaliśmy pociąg do Olimpic Park. Oboje bardzo ciekawi byliśmy jak wyglądają obiekty olimpijskie z 2000 roku. Jadąc w kierunku Olpimpic Park wiedzieliśmy, że zostały tam zorganizowane jakieś atrakcje dla mieszkańców. Oczywiście wszystko można było sprawdzić w Internecie :), jednak dopiero na miejscu przekonaliśmy się jak wiele osób tam przyjechało i nadal przyjeżdżało. Najpierw snuliśmy się trochę po terenie parku starając się zorientować, co ciekawego warto byłoby zobaczyć, szybko jednak stwierdziliśmy, że udamy się z tłumem i tym samym kupiliśmy bilety na Easter Show.

Wśród masy ludzi czuliśmy się nieco zagubieni nie wiedząc, gdzie iść i czego możemy się spodziewać. W punkcie informacyjnym otrzymaliśmy mapkę, z którą czym prędzej zapoznaliśmy się. Szukaliśmy charakterystycznych punktów, pozwalających na zorientowanie się w terenie, gdy pewnym momencie drogę przecięła nam mini parada zorganizowana przez dzieci i młodzież. Kiedy już wyrwaliśmy się tłumu podziwiającego barwny korowód, zwiedziliśmy pierwszy obiekt, w którym odbywała się wystawa roślin, w tym drzewek bonsai. Teraz zlokalizowanie naszego położenia na mapce nie stanowiło najmniejszego problemu i mogliśmy wybrać niebieskie łapki, czyli przechadzkę tropem zwierząt. W rzeczywistości na drodze namalowane były również takie same ślady jakie widniały na mapce, co bardzo ułatwiało orientację w terenie.

W drodze na właściwą ścieżkę zahaczyliśmy jeszcze o obiekt, w którym odbywały się zawody drwali. Jak przystało na międzynarodowej rangi zawody, turniej rozpoczął się od odśpiewania hymnów, uczestniczących we współzawodnictwie drużyn: Australii, Kanady i USA, a potem już tylko wystrzał i do dzieła. Przyznam, że przechodziły mnie ciarki, gdy obserwowałam kobiety z siekierami, rąbiące kłody, na których stały. Ciągle miałam wrażenie, że lada moment, któraś z pań trafi w swoją nogę albo wypuści siekierę z rąk, a ona poszybuje... Moja bujna wyobraźnia nie pozwoliła nam wytrwać do końca turnieju, więc wróciliśmy na „zagubiony szlak łapek” ;)

Zatem cóż można było zobaczyć na drodze oznaczonej niebieskimi łapkami? :)

Na początku mijaliśmy wystawę psów rasowych, gdzie można było pogłaskać psiaki, oczywiście te, których właściciele wyrazili na to zgodę. Naturalnie nie można zapomnieć o kotach, niestety te przebywały w zamknięciu i nie było najmniejszej szansy na wytarmoszenie czworonogów. Przyznać muszę, że sale wybrane do pokazów rasowców, były dość ciasne i przechodzący ludzie bardzo się w nich tłoczyli. Kiedy wyrwaliśmy się z tego ścisku, spokojnym krokiem podążyliśmy na największą z dostępnych w tym dniu aren. Ku mojemu zaskoczeniu odbywały się tam zawody jeździeckie. Można było podziwiać fantastyczne konie i kucyki. Ponieważ moim zamiłowaniem są te zwierzęta, zajęliśmy miejsce na trybunach i spędziliśmy tam nieco więcej czasu.

Po opuszczeniu widowni nasza dalsza wędrówka, to w większej części spacer po raju. Wchodziliśmy do wszystkich dostępnych stajni i zachwycaliśmy się dostojnymi końmi i uroczymi kucykami. Niestety tylko nieliczne dało się pogłaskać. Po koniach czekały na nas jeszcze: lamy, kozy, owce, krowy oraz przeróżne ptaki hodowlane, w tym jak się z mężem dowiedzieliśmy polskie kury :) W jednej z hal, wśród ludzi, luzem chodziły sobie na przykład owce, kury, kozy, szczególna frajda dla dzieci, ale nie tylko. Sama również czerpałam mnóstwo przyjemności z możliwości przebywania wśród zwierząt. To co bardzo mi się podobało, przy wyjściu była możliwość umycia rąk.

Na lunch udaliśmy się z powrotem na arenę, na której nadal odbywały się zawody jeździeckie. Posililiśmy się, napiliśmy się i daliśmy odpocząć nogom zanim ruszyliśmy dalej w teren. Dla żądnych rywalizacji na Easter Show zorganizowane były drobne konkurencje, w których można było wygrać na przykład maskotkę, z kolei odważni korzystali z atrakcji jakie dostarczyć mogą karuzele. My natomiast skupiliśmy się na poszukiwaniu nazwisk sportowców, mniej lub bardziej znanych, a szczególnie cieszyły nas polskie.



Strudzeni długim zwiedzaniem i ciepłym dniem mogli znaleźć ochłodę pod fontanną. Do odważnych świat należy! ;)

Na koniec dnia poszliśmy jeszcze zobaczyć basen olimpijski, ale Iana Thorpe nie spotkaliśmy…

Dość istotna informacja dla osób, które być może również postanowią kiedyś wybrać się na Easter Show w Sydney. Bilet na tę imprezę można nabyć na stacji kolejowej i wliczony jest już w niego dojazd. My niestety nieuświadomieni przepłaciliśmy, kupując bilet na dojazd do Olimpic Park i z powrotem oraz już na miejscu bilet wstępu na imprezę.




  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz