czwartek, 22 kwietnia 2010

Wrażenia z Taronga Zoo

Po ostatnich informacyjnych postach czas powrócić do rozrywki :) czyli tego co lubimy. Tym razem kilka słów o najbardziej znanym sydnejskim Taronga Zoo. Do tego malowniczego miejsca dotrzeć można, albo autobusem, albo drogą wodną. Polecam tę drugą opcję, przyjemnie jest popatrzyć na Sydney od zatoki i cieszyć się przy tym bryzą.

Kiedy my wybieraliśmy się na spotkanie z Taronga Zoological Park pogoda była wymarzona. Słońce nie prażyło, bo od czasu do czasu chowało się za chmurki, ale nie było także zimno, po prostu tak jak być powinno :) Zdecydowaliśmy się oczywiście na prom, który rusza z przystani 2. Trochę inaczej wyobrażałam sobie stację docelową, byłam przekonana, że wysiadając od razu wejdziemy na teren zoo. W rzeczywistości tak nie jest. Z logicznego punktu widzenia jest to oczywiste, bo przecież należy jeszcze wykupić bilet wstępu. Myślę, że można to zrobić wcześniej podczas nabywania biletu na prom, gdyż niektóre osoby bez kolejki były wpuszczane na teren parku. Nam przyszło czekać w ogonku ponieważ posiadaliśmy (jeszcze wówczas) Daytrippera, a zatem zamartwianie się o wstęp na prom od razu nam odpadło. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, Daytripper upoważniał nas do 10% zniżki.

Zainteresowanych powinnam jeszcze powiadomić, że po opuszczeniu promu są dwie możliwości dotarcia do wejścia głównego: autobusem lub kolejką, która jedzie nad zoo. I choć by dostać się do tej drugiej czasami trzeba swoje odstać, to naprawdę warto. Możliwość ujrzenia zoo z góry jest pierwszą, niezapomnianą atrakcją takiej wycieczki.

Wstęp do zoo nie należy do najtańszych, nam udało się jeszcze załapać na nieco mniej kosztowne wejściówki. Dla dorosłego $41,00, a studencki $28,00, co razem ze zniżką (tylko dla mnie, bo concession ma już zniżkę sam w sobie) dało $64,90. Obecnie ceny to $43,00 za osobę dorosłą, a dla studenta $30,00. Pozostałe informacje, jak i aktualne ceny znajdziecie na ich stronie http://www.taronga.org.au/ .


Niedaleko wejścia głównego znajduje się punkt informacyjny, gdzie otrzymać można mapki. Jako turyści z Polski dostaliśmy dwie jedną ogólną, a drugą z zaznaczonym szlakiem obejmującym zwierzęta Australii.


W Taronga Zoo można zobaczyć zwierzęta znane nam z naszych polskich zoo, jak również wspomniane typowo australijskie. To co mi bardzo się podobało to, to, że w niektórych przypadkach (jak choćby ptaki, czy kangury) można było podziwiać zwierzęta nie zza krat, lecz wchodząc do klatki. Wejście zorganizowane jest dość sprytnie, a mianowicie trzeba pokonać podwójne drzwi. Kiedy przejdziemy przez pierwsze należy zaczekać w niewielkim pomieszczeniu, aż się one zamkną i dopiero wówczas można otworzyć kolejne, wprowadzające nas do zwierząt. Takie rozwiązanie uniemożliwia zwierzętom wydostanie się na wolność, a nam możliwość obcowania z nimi.


Uwaga na niespodzianki w klatkach z ptakami ;)


Dwa razy w ciągu dnia odbywa się w Taronga Zoo pokaz z fokami (11.00 i 14.00), jak i z ptakami (12.00 i 15.00). Oba warte poświęcenia tych paru minut by zejść z wybranego szlaku i podziwiać jak niesamowite są to zwierzęta. Show z ptakami zapowiadało się naprawdę niesamowicie. Przelatujące tuż nad głowami sowy, rozbijające jajka ptaki drapieżne… Niestety zaczęło padać, poza tym, że przyszło nam bardziej uważać na sprzęt elektroniczny, nadal zawzięcie siedzieliśmy na ławeczkach pod rozłożonym parasolem. Jednak czasami pogoda bywa nieubłagana, drobny deszczyk zamienił się w prawdziwe oberwanie chmury i pokaz został przerwany. Gdyby nie zbyt wysoka cena wstępu do zoo, na pewno wrócilibyśmy tam ponownie, tylko po to by obejrzeć w spokoju całe przedstawienie raz jeszcze.

Na całe szczęście, teraz z perspektywy czasu, analizując mapkę Taronga zoo stwierdziliśmy, że większą część parku zwiedziliśmy. Jedyną rzecz, która oprócz pokazu nam umknęła i której żałuję, to surykatki. Mam nadzieję, że nim przyjdzie nam opuścić ten kraj będę jeszcze miała okazję obserwować zachowanie tych zwierząt.

Zmiany w komunikacji miejskiej Sydney

Z dniem 18.04.2010 roku w Sydney i okolicy wprowadzone zostały nowe opłaty za komunikację miejską tzw. MyZone.

Jakie zmiany zostały wprowadzone w MyZone?

- bilet tzw. TravelTen (na 10 przejazdów autobusowych) wykorzystać można również w przypadku autobusów prywatnych (z wyłączeniem autobusów Newcastle),

- zamiast wspominanych przeze mnie w poście z czerwca 2009 np. redpassów, a dokładniej Red Travelpass Weekly itp. został wprowadzony podział na trzy sfery, nazwane MyMulti 1, 2 i 3, które działają na podobnej zasadzie jak poprzednie, ale obejmą większy obszar (patrz mapka poniżej).

MyMulti 1 zastąpił następujące pass-y: 2 zone, Blue, Red, Orange, Pittwater (patrz mapka załączona w poście z czerwca 2009), czyli MyMulti 1 jest ważny na wszystkie autobusy, wszystkie państwowe promy i pociągi w strefie najbliższej centrum.

MyMulti 2 zastąpił: Green, Yellow oraz Pink, obowiązuje zatem na wszystkich autobusach, wszystkich państwowych promach oraz pociągach w strefie nieco rozszerzonej tj. od Hornsby na północy do Engadine na południu oraz od Seven Hills na zachodzie do Bondi Junction na wschodzie.

MyMulti 3 zastąpił Purple i jest to bilet pozwalający nam poruszać się komunikacją miejską bez ograniczeń po całym wyznaczonym obszarze.

MyMulti 1, 2 lub 3 można kupić w zależności od zapotrzebowania na tydzień, miesiąc, trzy miesiące lub rok.

Maksymalną cenę jaką trzeba będzie zapłacić za nieograniczony tygodniowy dostęp do komunikacji miejskiej to $57,00 (czyli MyMulti 3)

MyMulti są również honorowane przez prywatne autobusy, oczywiście te, które podpisały umowę, odsyłam do http://www.myzone.nsw.gov.au/files/MyMulti_Customer_Guide.pdf strona 32. W tych autobusach nie kasujemy biletu MyMulti, tak jak w autobusach publicznych, wystarczy go jedynie okazać kierowcy.

Co my zyskamy na takiej zmianie? Podobno większość biletów jest tańsza, o czym możecie przekonać się sami (ponownie odsyłam do): http://www.myzone.nsw.gov.au/files/MyMulti_Customer_Guide.pdf porównując tabelki z cenami jakie obowiązywały i jakie weszły w życie z dniem 18.04.2010. Czy jest tak naprawdę? Oczywiście nie. Cena większości biletów krótkoterminowych jest niższa, ale długoterminowe niekoniecznie.

Czasami z Przemkiem kupowaliśmy bilet jednodniowy na wszystkie środki transportu tzw. Daytripper, obecnie nazywany MyMulti Day Pass, jest to po prostu odpowiednik jednodniowego MyMulti3, ten bilet niestety podrożał.
Komunikacja miejska w Sydney

sobota, 10 kwietnia 2010

Telefonia komórkowa w Australii - pre-paid

Przebywając dłużej poza Polską większość z nas decyduje się na numer w sieci kraju, w którym mieszkamy. My również postanowiliśmy tak zrobić (oczywiście rok temu) głównie z tego powodu, że jest to najtańsze rozwiązanie. Zanim jednak ustaliliśmy, której sieci klientami zostaniemy, Przemek starał się jak najlepiej rozeznać w dostępnych ofertach. Ku naszemu zaskoczeniu (jak zwykle w Australii) nie okazało się to wcale takie proste.

Naszym celem były telefony na karty pre-paid, z darmowymi rozmowami pomiędzy nami a na dodatek niedrogimi połączeniami z Polską. Pierwszym zaskoczeniem okazał się brak naliczania sekundowego – w zeszłym roku najkrótszym odcinkiem czasu było 30 sekund! Do tego czasu nic się w tej kwestii nie zmieniło i raczej nie mamy co liczyć na poprawę.
Dodatkowo nawiązanie połączenia wiąże się z jednorazową opłatą manipulacyjną tzw. flagfall – tego też nie ma w Polsce.

Ostatecznie po przebrnięciu przez gąszcz cenników i super ofert, wybraliśmy sieć Vodafone.

Czego można oczekiwać od pakietu FlexiCap w Vodafone?

Co 30 dni kupujemy doładowanie za $29,00 (recharge voucher for $29,00). Pakiet ten zawiera $150,00 Flexible Credit (czyli połączeń do dowolnych sieci i połączeń międzynarodowych) oraz $150,00 Vodafone to Vodafone Credit (czyli połączenia w sieci, co w przybliżeniu daje około 1,5 h). Tak nie pomyliłam się $29 = 2 * $150, jest to dziwne, ale to jest Australia! Z pewnością jeszcze o tym napiszę w kolejnym poście, ale na Australijczyków taki marketing działa ;)

W FlexiCap za nawiązanie połączenia pobierana jest flagfall, a naliczanie jest minutowe. Opłaty to $0,89 plus $0,39 oraz $0,28, z czego $0,39 to flagfall, $0,89 opłata za minutę rozmowy, a $0,28 wiadomość tekstowa.

Drugą siecią, którą teraz bralibyśmy pod uwagę jest 3, ponieważ już od wielu znajomych słyszałam o niej pozytywne opinie. Zainteresowanych odsyłam do strony:
http://www.three.com.au/pricing?mod=MobilePlans&planType=Prepaid Caps&planName=$29
Oczywiście prócz wspomnianych dwóch operatorów są jeszcze między innymi: Telstra, Optus, Virgin i parę innych, ale ich oferta nie była lepsza od Vodafone rok temu.

Uwaga, kolejną niespodzianką jest, że podczas nabywania numerów telefonu musieliśmy podpisać umowę na pre-paid. W tym celu trzeba było okazać sprzedawcy dokument tożsamości ze zdjęciem, w naszym przypadku był to paszport oraz podać aktualny adres zamieszkania w Australii. Tak na marginesie: czasami może się wam zdarzyć, że wymagany będzie od was dokument potwierdzający podany adres zamieszkania. W Australii takim dokumentem oprócz umowy wynajmu równie dobrze może być aktualny rachunek, na którym jest wasze imię i nazwisko oraz adres, ale również zaadresowana do was koperta z podstemplowanym znaczkiem – to też jest potwierdzony przez urzędnika dokument!

Wracając jednak do tematu telefonów, podczas, gdy nabywaliśmy nowe numery telefonów zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Poinformowano nas mianowicie, że nie wykorzystany kredyt przechodzi na kolejny miesiąc. Niestety tak nie jest. Nie tracimy jedynie Vodafone to Vodafone Credit, natomiast niewykorzystany Flexible Credit przepada po upływie 30 dni. Dlatego obecnie nie mamy zahamowań i chętnie dzwonimy do rodziny w Polsce, a jak zdążyliśmy się przekonać wszyscy uwielbiają rozmawiać z nami całymi godzinami ;)

Na zakończenie mam dobrą radę: proponuję Wam wybrać taką sieć, w której macie najwięcej znajomych :)

P.S.
Kupując doładowanie w sieci sklepów Woolworths otrzymujemy 10% zniżkę, czyli płacimy $29 - $2,90 = $26,10.
Telefonia komórkowa w Australii - pre-paid - SUPLEMENT