piątek, 25 czerwca 2010

Zapierające dech w piersiach Sydney, czyli jak to jest na Sydney Tower...

Planowałam o tym napisać już od dawna, ale bywa, że brak chęci, innym razem coś w życiu zawiruje i to czego nie ma, to czas. W myśl zasady lepiej późno niż wcale, postanowiłam podzielić się z Wami naszymi wrażeniami z Sydney Tower po przeszło dwóch miesiącach.

  

Na Sydney Tower udaliśmy się w bardzo ładny słoneczny dzień. Na górę dostać się można tylko za pomocą windy, zatrzymującej się na ostatnim piętrze. Amatorzy wspinaczki będą, więc zawiedzeni. Na całe szczęście widok z góry zapiera dech w piersiach. Po wyprawie na most Harbour Bridge spodziewałam się czegoś podobnego, ale przyznać trzeba, że panorama miasta zdecydowanie lepiej prezentuje się z wieży. Przede wszystkim z uwagi na różnicę w wysokości, znacznie więcej jesteśmy w stanie zobaczyć, ponadto wieża jest przeszklona w 360° i można podziwiać Sydney ze wszystkich stron. Jedyne czego nie będziecie mogli w całości obejrzeć to Opera House, która zasłonięta została przez biurowce. Sydney jest bardzo malownicze i zachwyca krętą zatoką wijącą się w jego centrum oraz ilością wysepek. Moim marzeniem byłoby posiadać choć jedną taką najmniejszą ;) Z góry widać rozmiary miasta, chociaż i bez tego żyjąc tutaj i przemieszczając się z dzielnicy do dzielnicy odczuwa się jak rozległe są to obszary. Zarówno mi jak i Przemkowi niesamowitą radość sprawiało odkrywanie na nowo miejsc, w których już byliśmy. I chyba to w tym wszystkim było najwspanialsze, dlatego gorąco polecam wycieczkę na Sydney Tower pod koniec Waszego pobytu w tym malowniczym mieście.

  

Na zakończenie, wybraliśmy się jeszcze na krótką projekcję filmu o Australii. Pokaz wliczony był w cenę biletu i trwał zaledwie kilka minut, a odbywał się na pierwszym piętrze wieży w kinie OzTrek. Wcześniej czytałam o czyjś pozytywnych wrażeniach z projekcji, więc byłam bardzo ciekawa tego co ma nastąpić, bo kino to posiada dodatkowe efekty specjale w postaci ruchomych foteli. Niestety nie mogę powiedzieć, abym ja również była tym zachwycona. Ruch foteli nie do końca zgrany był z filmem, ponadto urządzenia nie należą do najnowszych i czasami miałam wrażenie, że tylko nami wytrzęsło, poobijało i to wszystko. Myślę jednak, że dzieci odbierają tę atrakcję inaczej i na pewno, zważając na piski i krzyki, były bardzo zadowolone, ja niestety odczuwałam niedosyt.

  

Ogólnie jednak wyprawę tę zaliczam do udanych i nie żałuję, że mięliśmy możliwość obserwowania miasta oraz życia toczącego się w nim z góry. Gorąco polecam Sydney Tower. Myślę jednak, że atrakcja ta będzie dla Was bardziej interesująca, gdy najpierw zwiedzicie zakątki Sydney.

 


 






środa, 16 czerwca 2010

Nasz niedzielny wieczór…

Od 27 maja do 21 czerwca odbywa się w Sydney: „Vivid Sydney 2010 - A Festival of Light, Music & Ideas”

Jedną z atrakcji Vivid – festiwalu światła, muzyki i pomysłów – jest oświetlenie niektórych budynków Sydney spektakularnymi kolorami. W związku z tym, że obecnie mieszkamy praktycznie w centrum, mogliśmy pozwolić sobie na spacer wieczorową porą, a tym samym czerpanie wszystkiego, co najlepsze z tego wydarzenia kulturalnego.


Swoją nocną wycieczkę zaczęliśmy od St. Mary’s Cathedral, tuż przy Hyde Parku. Znaleźliśmy korzystne miejsce, z którego obejrzeliśmy cały pokaz. Gdy cykl zaczął się powtarzać poszliśmy na spacer do Hyde Parku. Tutaj muszę wspomnieć, że dwa dni wcześniej zupełnie spontanicznie, Przemek wyciągnął mnie na krótką przechadzkę właśnie w to miejsce. Jakie było moje zdziwienie i radość jednocześnie, gdy zobaczyłam biegające po trawie pałanki. Byłam przekonana, że jest to jedna z atrakcji, którą straciłam po przeprowadzce, ale nie! Trzeba myśleć pozytywnie :) Wiedząc o maluchach w centrum Sydney, odpowiednio wcześniej zaopatrzyłam się tego dnia w banany. Niektóre torbacze podchodziły blisko, ale nie za blisko, a było ich naprawdę dużo. Z uśmiechem na twarzy rzucałam im kawałki owocu i obserwowałam jak kolejne chętne zawodniczki schodzą z palm. Wypatrzyłam także szczurka, który sprytnie lawirował między pałankami i jednej z nich podkradł kawałek banana. Później skierowałam się w stronę „wysepki palmowej” na środku trawnika i tam trafiłam na odważną pałankę. Podeszła, gdy ją zawołałam, a po poczęstowaniu się kawałkiem smakołyka, usadowiła się wygodnie na palmie, by za chwilkę wyciągnąć łapki po kolejną porcję. Ostatniego banana dałam Przemkowi, ale on już tak rozkosznie nie mlaskał i nie oblizywał „łapek” ;)


Z Hyde Parku ruszyliśmy w kierunku Opera House, zupełnie nieświadomie wybraliśmy ulicę Macquarie St. Wówczas nie wiedzieliśmy, że po drodze napotkamy na kolejne kamienice, ozdobione spektakularnym światłem. Dla każdego budynku zostały przygotowane indywidualne slajdy, mówiące nam, co nieco o tych obiektach. I tak na przykład dowiedzieć się możemy, że w Sydney Mint niegdyś znajdowała się mennica (na załączonym przez mnie zdjęciu widać monety na Sydney Mint). Po powrocie do domu dowiedziałam się z Internetu, że jest to najstarszy publiczny budynek w Sydney i pierwotnie w latach 1811-1816 znajdował się tam szpital. O, jak widzicie to wydarzenie zmotywowało mnie do zajrzenia na niektóre strony, dzięki czemu wiem nieco więcej o Sydney… :) Wracając do tematu… Idąc ulicą Macquarie powinniście minąć 7 obiektów:

  • St. Mary’s Cathedral (St Marys Rd)
  • ,

  • Hyde Park Barracks Museum
  • ,

  • Sydney Mint
  • ,

  • Parliment House
  • ,

  • State Library of NSW
  • ,

  • Palace Garden Gate
  • ,

  • Sydney Conservatorium of Music
  • ,


Ostatnim ósmym punktem jest Opera Sydneyska. Kiedy do niej dotarliśmy z daleka po przeciwnej stronie portu w dzielnicy The Rocks widać było odbywający się pokazy ogni (The Rocks Fire Water). Przemek chciał zaczekać i zrobić zdjęcia, ale ja go odciągnęłam. Uznałam, że skoro jesteśmy pod Operą to powinniśmy najpierw zobaczyć, co dzieje się na jednej z dwóch głównych ikon Sydney. Oboje byliśmy przekonani, że „The Rocks Fire Water” trwa do godziny 1.00 w nocy, niestety, gdy już doszliśmy na miejsce było po wszystkim. Pokazy odbywały się o 18.15, 19.15 i 20.15 i co gorsza trwały tylko do 14 czerwca, o czym też nie wiedzieliśmy. Podobna impreza miała miejsce w Sydney pół roku temu, mamy więc nadzieję, że zanim wrócimy do Polski, trafi się nam jeszcze taka okazja.

  

Kilka dobrych rad. Jeśli macie statyw, lub coś, co mogłoby posłużyć za takowy zabierzcie ze sobą koniecznie! Niestety o tej porze zdjęcia przy najmniejszym ruchu wychodzą rozmazane, a wykonując je z lampą traci się efekt kolorystyczny, o który przecież najbardziej chodzi. Jeszcze jedna dobra rada, załóżcie strój w jasnych barwach. Przemek miał na sobie czarną marynarkę i ciemne spodnie. Zrobienie ostrego zdjęcia z nim na pierwszym planie było praktycznie niewykonalne. Uwaga dla zainteresowanych festiwalem – pokaz ten kończy się 20 czerwca, ale jak pisałam wcześniej powtórka jest prawdopodobnie za pół roku :)


  


 


 


czwartek, 10 czerwca 2010

Hornsby

Tydzień temu wyprowadziliśmy się z dzielnicy Sydney – Hornsby. Wciąż jeszcze mi z tego powodu przykro, ale los tak chciał, że właściciel mieszkania, w którym wynajmowaliśmy pokój postanowił je sprzedać. Razem z nim przenieśliśmy się do Darlington, ale o tym może innym razem.

Dlaczego jest mi z tym źle? Hm… Spędziliśmy w Hornsby piętnaście miesięcy, pierwszy miesiąc na Arthur St., a pozostałych czternaście na Nursery St. W wolnych chwilach spacerowaliśmy wszelkimi możliwymi uliczkami, co sprawiało nam dużą przyjemność. Wielkie ułatwienie stanowiło dla nas znajdujące się tuż przy stacji centrum handlowe Westfield, którego zakamarki poznaliśmy na wskroś, szwędając się po nim dla ochłody latem. Znajdują się tam dwa duże sklepy spożywcze Woolworths oraz Coles, a dla nas nieposiadających samochodu było to bardzo istotne.

Rodakom mieszkającym w tej okolicy gorąco polecam piekarnię prowadzoną niegdyś przez Polaka, a obecnie przez Azjatów. Jakież było Przemka zdziwienie, gdy pewnego razu (należy tu dodać, że nie był to pierwszy, jak robił tam zakupy) zauważył na ladzie sporo produktów z polskimi napisami – kapusta kiszona, ogórki kiszone, barszcz instant, śledzie w puszce, budynie itp. Żałuję jednak, że nie mogłam ujrzeć jego twarzy w momencie, gdy bardzo miła pani Azjatka zapytała Przemka: „Pączki?” (oczywiście po polsku :D). Od tamtej pory często zaglądaliśmy do Danny’s Patisserie, aby zaopatrzyć się w pyszne pączki, czy też rogaliki, albo bułki smakiem przypominające nasze polskie wyroby (zresztą schodzące jak ciepłe bułeczki ;) ). Dla zainteresowanych podaję, że piekarnia ta znajduje się na 272 A Pacific Hwy, po drodze z dworca na pocztę.

W gorące dni można w Hornsby udać się na basen (Hornsby Aquatic Centre), tuż przy niewielkim, ale urokliwym parku. Osoby lubiące czytać na pewno znajdą coś dla siebie w dzielnicowej bibliotece, w której można także wypożyczyć krążki z filmami lub muzyką. A jeśli ktoś zamiast DVD preferuje wypad do kina, to oprócz dużego Event Cinema, warto zahaczyć o The Hornsby Odeon Cinema. Nie jest ono tak przytulne ja Event Cinema, ale za to można obejrzeć najnowsze produkcje za jedyne $7,00. Wielbiciele wieczorów przy lampce wina lub piwa na pewno odnajdą się w Hornsby RSL Club, w którym dość często występują zespoły grając zróżnicowaną muzykę. Około godziny 16.00 smakosze kuchni azjatyckiej mogą najeść się do syta za $4,00, natomiast osobom preferującym inną kuchnię polecam niedrogą z dobrym jedzeniem restaurację Blu Water Grill.





Co jednak uwielbiałam w Hornsby? Zwierzaki… Uciekające spod nóg jaszczurki, którym nasze kroki przerwały leniwe wygrzewanie się na słońcu. Śpiewające za oknem ptaki, takie jak: noisy minery (miodożer maskowy), sulphur crested cockatoo (kakadu żółtoczuba), rainbow lorikeet (lorysy górskie), laughing kookaburra (chichotliwe kukabury - te akurat potrafiły być o 5.00 nad ranem męczące ;) ), turkey (indyki) i wiele innych. A nocną porą moje ulubione pałanki kuzu oraz nieco strachliwe pałanki wędrowne, dostarczające nam wielu atrakcji.

Jednak jedną z ważniejszych kwestii dla nas byli sąsiedzi. Wspaniali, bardzo życzliwi ludzie, dzięki, którym mieliśmy okazję poznać pozostałych „Kargulów i Pawlaków”. Niejednokrotnie byliśmy zapraszani do nich na australijski poczęstunek w większym gronie. Służyli nam pomocą zawsze, gdy zaistniała taka konieczność i chętnie z nami rozmawiali przy byle okazji.


Hornsby pomimo odległości, jaka dzieli je od ścisłego centrum (ponad dwudziestu kilometrów) nie jest podrzędną mieściną, to jedna z większych stacji przesiadkowych w Sydney, na której złapać można pociąg w kierunkach do Centrum przez Macquarie Park, lub Chatswood oraz na Newcastle przez Berowra. Nie ma, więc problemu z dojazdami w różne części Sydney.





Nie wiem, kiedy poczuję się swobodnie w Darlington. Na odkrywanie plusów tej dzielnicy mam jeszcze czas, na pewno jednak szybko nie zapomnę „naszego” HORNSBY.