poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Wielka draka w polskiej dzielnicy...

Z broszurki, którą kiedyś znalazłam w Internecie: „Informator Polskiej Społeczności w Sydney” wynikało, że wiele polskich organizacji i sklepów znajduje się w, dzielnicy Sydney, Ashfield. Chcieliśmy się tam wybrać niejednokrotnie, ale z Hornsby było za daleko, a aż tak wielkiej potrzeby na polskie wyroby nie odczuwaliśmy. Poza tym w Hornsby, jak już Wam o tym pisałam, była polska piekarnia oraz sklepik z produktami z różnych stron świata, to nam w zupełności wystarczało.

Dziś w Sydney można było podróżować pociągami bez biletów. Prawdopodobnie był to po prostu strajk kasjerów. Wnioskujemy tak na podstawie informacji, jaką znaleźliśmy na stronie CityRail, że związki zawodowe poinformowały RailCorp, że w dniu dzisiejszym nikt nie będzie sprzedawał biletów i ich kontrolował. Pracownicy CityRail pozostawili na stacjach otwarte bramki, jedynie na tych najbardziej uczęszczanych miały one regulować ruch ludzi, w godzinach szczytu.

Ponieważ Przemek wybierał się rano na uczelnię, więc niezwłocznie poinformował mnie o swoim „odkryciu” i od razu wpadł na pomysł, aby wykorzystać okazję i w końcu wybrać się do Ashfield, zobaczyć polską dzielnicę i może zaopatrzyć się w krajowe produkty. Pogoda dzisiaj była cudowna, typowo wiosenna, około 19 stopni i aż chciało się wyjść z domu, także chętnie przystałam na jego propozycję.

Gdy tylko dotarliśmy na miejsce Przemek wypatrzył, tuż przy stacji, pierwszy sklep, z dużym napisem: „Największy wybór towarów z Polski”. Niestety w sklepie zauważył Azjatę, ja go nie widziałam, ale nie pasował mi napis na szybie „Island Supermarket”, nie brzmi to typowo polsko. W sklepie rzeczywiście sprzedawał Azjata, a przechodząc między regałami nie mogłam znaleźć niczego, co by chociaż trochę przypominało mi nasze produkty, jedynie napis: „Świeże śledzie w lodówce”. Problem w tym, że nie było lodówki, jedyna jaką minęliśmy wypełniona była Pepsi. Gdy już byłam zrezygnowana – znalazłam!!! Zaledwie kilka (ale zawsze coś) regałów z naszymi wyrobami: Prince Polo, Michałki, musztarda sarepska, Delicje, kapusta kiszona, pasztety, szynki itp. Najpierw uważnie przyjrzeliśmy się produktom i cenom, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę po Ashfield. Przecież nie mógł być to jedyny sklep z polskimi produktami. No i… szliśmy wzdłuż Liverpool Road, a naszym oczom ukazywały się jedynie chińskie lub japońskie szlaczki, żadnego „ą”, ani „ę” o „ó” nie wspomnę… :( Dopiero po długim spacerze pojawił się przed nami napis „Polish Club”. Po drodze minęliśmy też nasze delikatesy „Polish Delicatessen” z napisem na szybie „Leasing”, czyli do wynajęcia. Niestety na tym skończyła się polskość głównej ulicy Liverpool w Ashfield. Zawiedzeni zrobiliśmy drobne zakupy w Woolworths. W drodze na stację zaszliśmy jeszcze do NewsAgency, odpowiednik polskiego kiosku, bo na oknie była informacja, że mają gazety w różnych językach. Znaleźliśmy dwie w ojczystym języku, jednak przeglądając artykuły w nich zawarte od razu wiadomo było, że nie zostały one zredagowane w Polsce, tylko na miejscu w Australii. Redaktorzy nie umieli zachować obiektywizmu i odnosiło się wrażenie, że już dawno nie byli w kraju. Wróciliśmy jeszcze do pierwszego napotkanego sklepiku i na pocieszenie kupiliśmy sobie śledzie w pomidorach, paprykarz i substytut barszczu czerwonego, barszcz instant. Niestety teraz wiem, że nie opłaca się jechać więcej do Ashfield, chociaż przyznać muszę, że już nie mogę się doczekać jutrzejszego śniadania :)

  


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie szukaj daleko tego, co jest blisko.

Urszula pisze...

Dziękuję za radę :) Czasami warto jednak przekonać się na własnej skórze.
Niedaleko nas też jest sklep z polskimi produktami: Cyril's Delicatessen na 181 Hay Street. Jest nawet taniej niż w Ashfield :)

Prześlij komentarz