wtorek, 12 października 2010

Z miłości do jedzenia…

Z pewnością znacie tytuł amerykańskiego filmu z Sandrą Bullock „Ja Cię kocham a Ty śpisz”, otóż czasami wydaje mi się, że jego australijski remake nosiłby tytuł „Ja Cię kocham a Ty jesz” ;)

Sydney jest miastem, w którym spotkać można ludzi z całego świata. Chyba do końca życia wspominać będę nasze pierwsze dni pobytu w tym kraju i to, że na początku trudno mi było wyłapać język angielski wśród wielu, wielu innych słyszanych na ulicach. Chyba właśnie ta różnorodność kulturowa, a co z tym związane zróżnicowanie wyznaniowe i światopoglądowe, wpływają na to, że dobrym tematem do rozmów jest przede wszystkim jedzenie.

Wielokrotnie w rozmowach z Australijczykami, gdy wspominam, że dokądś wybieram się na weekend, od razu otrzymuję dobre rady, gdzie w tej dzielnicy warto zjeść lunch, która knajpka warta jest uwagi, a które omijać – mistrzynią w udzielaniu takich rad zawsze była Candy. Właściwie nigdy z Przemkiem nie podchodzimy tak do naszych voyage’y, lecz wręcz przeciwnie wcześniej przygotowane jedzenie zabieramy ze sobą i posilaliśmy się w biegu. Nie chcąc jednak robić jej przykrości zawsze chętnie wysłuchałam jej lunchowych podpowiedzi.

Jak szybko mogłam się przekonać Candy nie należała do wyjątków. Sandi (również Australijka) na wzmiankę, że zamierzamy z Przemkiem wybrać się, gdy tylko pogoda dopisze, na plaże w Cronulla, od razu podzieliła się ze mną spostrzeżeniami, gdzie i jakie miejsca najlepsze są na lunch. Nie zaskoczyła mnie tym ani trochę, bo na tyle już zdążyłam poznać Sandi, że wiem, iż uwielbia ona gotować i zna prawie każdą restaurację w Sydney ;)

Oczywiście Sandi i Candy to nie wyjątki. Nasi wspaniali sąsiedzi z Hornsby Pat i Ron, czasami zapraszali swoich znajomych (wśród nich i nas) na spotkania towarzyskie, w czasie których dziwnym byłoby nie wspomnieć, że było się gdzieś na obiedzie. Najlepiej jeśli była to nowo otwarta knajpka, wówczas można było podzielić się nowymi wrażeniami ze znajomymi i pozachwycać różnorodnością serwowanych tam wyśmienitych potraw, wystrojem i ogólną atmosferą panującą w środku. Nie dosyć tego, przy jednym takim spotkaniu mieliśmy okazję wysłuchać wykładu dobrze zorientowanych rzeźników. Z zasłyszanych ciekawostek mięso z Woolworths’a jest dużo lepsze od wielu wyrobów niewielkich rodzinnych rzeźni ;)

Do wyjątków nie zalicza się także właściciel mieszkania, w którym wynajmujemy pokój, Victor. Krótko po naszej przeprowadzce do Darlington, gdy próbował nam przybliżyć, gdzie co znajdziemy w nowej okolicy, oczywiście polecił King Street, jako tę z dużą ilością knajpek, w których warto zjeść.

Od znajomych kelnerów wiem natomiast, że aby zmylić przeciętnego Australijczyka i ściągnąć go ponownie do restauracji, w której być może nabawił się lekkiej niestrawności, wystarczy zmienić wystrój. Wówczas takiego delikwenta z pewności zwabią jego znajomi, którym się w jakiś sposób udało dobrze zjeść, opowieściami o prawdopodobnej zmianie menadżera ;)

Z kolei, w australijskiej telewizji jeszcze niedawno królował show MasterChef. Nasi współlokatorzy pilnie śledzili każdy odcinek, czasami spisując przepisy i o zgrozo wypróbowując je później we wspólnej kuchni, którą skrupulatnie przy tym demolowali. Na szczęście MasterChef się skończył, a do następnego sezonu nas tu już nie będzie, ale, ale… za to zaczął się Junior MasterChef. Teraz gotują dzieci, bo w końcu pasja do różnych rzeczy rodzi się często w najmłodszych latach. Ja mam tylko nadzieję, że tym razem nikt nie będzie chciał sprawdzać nowych przepisów ;)

Obecnie w Hyde Parku odbywa się Crave Sydney International Food Festival. Na trawniku wystawionych jest mnóstwo stolików otoczonych straganami z mnogością przysmaków z prawie wszystkich stron świata. „Zabawa” potrwa do 15 października, a wszystko zaczyna budzić się do życia w porze obiadu, czyli kolacji ;) Ci, którzy mają ochotę, mają jeszcze okazję pójść i nacieszyć swe podniebienia oraz przekonać się, czy posiłki jedzone w parku, na prawie świeżym powietrzu, smakują lepiej. A Ci o mocnych nerwach i żołądkach, nie zainteresowani konsumpcją ale wyłącznie atmosferą, mogą powdychać mieszające się w powietrzu zapachy serwowanych potraw. Dla każdego coś tu się znajdzie. My na dzisiaj ograniczyliśmy się do chinotto i aranciata.

Na koniec dodam, że podoba mi się takie podejście Australijczyków do jedzenia i restauracji. Dzięki temu, że tak często na lunch i obiad (właściwie w naszej porze kolacji) wybierają się gdzieś do knajpek, zapewnione są miejsca pracy dla innych ludzi i interes się kręci. Dodatkowo, o czym jeszcze nie wspomniałam, kodeks pracy przewiduje dla każdego obowiązkową, 30 minutową przerwę lunchową poza miejscem pracy. Innym plusem wypadu do restauracji jest to, że nie ma problemu z zasiedziałymi gośćmi w domu, gdy my musimy rano wstać do pracy, czy też ograniczonym czasem jaki możemy poświęcić na spotkanie. Zamiast tego jest się miło obsłużonym przez kelnera (z reguły obcokrajowca), można cieszyć się swoim towarzystwem i wspólną rozmową. Same zalety jakby nie patrzeć, no może za wyjątkiem opłacenia rachunku :) I tu pozwolę sobie wspomnieć, że Australijczycy nie należą do tych, którzy chętnie zostawiają napiwki. Na domiar złego dla kelnerów, napiwki są dzielone po równo między obsługę sali.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

WOW :) Znowu zgłodniałem... ;)

Anonimowy pisze...

Jak tak można się znęcać nad czytelnikami? ;)

Urszula pisze...

Zaczynam mieć wyrzuty sumienia ;)

Anonimowy pisze...

JEŚĆ !!!

Urszula pisze...

Proszę sobie zrobić ciasto czekoladowe! :)

Prześlij komentarz