sobota, 25 września 2010

Rybny dzień pod mostem

W końcu do Sydney zaczynają przychodzić cieplejsze dni :), więc zbrodnią byłoby nie wykorzystać tak ładnej pogody jak dziś. Dlatego zaraz po śniadaniu wyszliśmy na spacer. Jak już pisałam wcześniej, dla nas to jedno z przyjemniejszych zajęć :) Pierwotnie chcieliśmy pójść do Darling Harbour, nacieszyć oczy widokiem wody i jachtówek. Jednakże po drodze nasze plany uległy zmianie i na wyczucie ruszyliśmy w kierunku mostu Anzac Bridge.

Widok na Anzac BridgeJest on najdłuższym mostem wantowym w Australii i jednym z najdłuższych na świecie (jak podaje wikipedia). Otwarty został nie tak dawno temu, bo 3 grudnia 1995 roku, a koszty jego budowy wynosiły $170 milionów. Otwarcie mostu, było nietypowym wydarzeniem, 65 tys. osób, po kupieniu biletu, przeszło we wspólnym spacerze przez most. Zyski z tej imprezy zostały przekazane na rzecz Smith Family, która udziela pomocy i wsparcia osobom i rodzinom w trudnych sytuacjach finansowych. Ciekawostką jest, że za przejazd przez Anzac Bridge nie ma nałożonych opłat, które w Australii pobierane są za przekraczanie mostów i tuneli.

Kalmary Małża Przegrzebek Kałamarnice

Sydney Fish MarketPo dotarciu do celu natrafiliśmy na Sydney Fish Market. Widzieliśmy go już dużo wcześniej, przy okazji powrotu z Jenolan Caves. Tym razem trafiliśmy dokładnie na teren tego targowiska. Znajduje się ono tuż przy porcie rybackim i ma wiele do zaoferowania. Znajdziecie tutaj mnóstwo warzyw i owoców, kwiaciarnię, sushi bar, sklep z pamiątkami, delikatesy i to co najważniejsze całą masę świeżych owoców morza. A dla zainteresowanych jest tu także szkoła, w której nauczyć się można jak przygotować te pyszności. Sydney Fish Market powstał w 1945 r.

Drogie sery
Nasz lunchPierwotnie z Przemkiem miejsce to potraktowaliśmy, jak atrakcję turystyczną. Spacerowaliśmy pomiędzy najróżniejszymi straganami oglądając, co morze ma nam do zaoferowania. Szybko jednak daliśmy się ponieść atmosferze seafood marketu i porze lunchu. Oboje doszliśmy do wniosku, że przy takiej okazji trzeba posmakować czegoś, czego jeszcze nigdy nie jedliśmy. Zdecydowaliśmy się na talerz zimnych przekąsek, a w nim krewetki, homar oraz ostrygi. Zaczęliśmy od ostryg. Pierwszym odważnym okazał się być Przemek. Jego reakcja nie wskazywała na to by bardzo mu smakowały. Jak później się przyznał powiedział, że są dobre, bo nie chciał mnie zniechęcać. Niestety moje podniebienie zdecydowanie nie było podekscytowane smakiem tego posiłku. Na całe szczęście homar był całkiem dobry, krewetek się nie bałam, bo te doskonale znam. W trakcie lunchu podziwialiśmy rybaków, którzy rozładowywali statek z wielkich ryb. Natomiast zaraz po tym nietypowym dla nas daniu udaliśmy się na dalszy podbój targowiska oraz poszukiwanie kawy, bowiem ciągle czuliśmy smak ostryg. Przy okazji zaatakowana zostałam przez mewę, a zatem należało pamiętać o postawieniu lotka w drodze powrotnej :) Zajrzeliśmy jeszcze w kilka miejsc, po czym z gorzką Long Black udaliśmy się do „Deep – Seafood Cafe & Oyster Bar”. Tym razem skusiliśmy się na mały deser: małże i kalmary. Te pierwsze były niczego sobie, te drugie uwielbia Przemek, ja przyznać muszę – też.


Homary Krewetki Kraby

W końcu uznaliśmy, że czas dostać się na most. Niestety nie znaleźliśmy wejścia dla pieszych, dlatego ruszyliśmy przed siebie wzdłuż Pyrmont Bridge Rd. i dotarliśmy do doskonale znanego nam Darling Harbour, skąd do domu umiemy już trafić z zamkniętymi oczyma :)

Ośmiorniczki Kraby błotne, skrępowane ponieważ żyły Małgiew piaskołaz


Sydney Fish Market w środku


Nasza wycieczka


środa, 22 września 2010

Kawa - czarne złoto

Kawa, mmm… wspaniały napój, który pobudza i orzeźwia oraz którego aromat dostarcza nam chwil relaksu.

Australijczycy uwielbiają pić kawę. Nie ważne, czy śpieszą się do pracy i potrzebują szybkiego ocucenia, czy może (co oczywiście jest dużo przyjemniejsze) idą na spacer z psem i po drodze zatrzymują się w swojej ulubionej kawiarni na cappuccino, czy też flat white, albo po prostu spotykają się ze znajomymi na pogaduszki przy filiżance espresso. Tutaj nikogo nie dziwi, masa ludzi przemierzających ulice z papierowymi kubeczkami.

Gloria Jean's Coffees na George StreetPrawie każda kawiarnia w Australii skazana jest na sukces. Nawet w zwykłych piekarniach stoi ekspres, bo przy okazji kupowania świeżego pieczywa, czy pysznych wyrobów cukierniczych można skusić się na małą czarną. Do najpopularniejszych kafejek zaliczyć należy Gloria Jean’s Coffees, czy Starbucks, co nie znaczy, że ich napoje są najlepsze, absolutnie. Po prostu ktoś dobrze zainwestował i obecnie posiada sieć takich kawiarni, zlokalizowanych w dobrych punktach.

Wejście do Triple Pick CoffeeJeśli jednak macie ochotę spróbować naprawdę pysznej kawusi prażonej specjalnie dla Was na miejscu, a jesteście akurat w pobliżu Bondi Junction to proponuję udać się do Triple Pick Coffee (Specialty Coffee Roaster) na Gray Street niedaleko stacji. Bardzo miła obsługa, sympatyczny właściciel Young, jak sam o sobie mówi wiecznie młody, przyjemny wystrój oraz co najważniejsze wyśmienita kawa. Jak będziecie mieli szczęście może Young opowie Wam trochę o ziarnach kawowca.

Triple Pick Coffee


Instrukcja jak trafić do Younga ze stacji Bondi Junction ;)

Rozeta na kawieW związku z miłością Australijczyków do kawy, można tu znaleźć pracę jako barista. Ogłoszeń w Internecie jest bez liku, a dla zainteresowanych taką pozycją powstała cała masa szkół, w których nauczyć się można jak wykonać rozetę, czy serduszko z mleka na kawie.

Przyznać trzeba, że australijskie zamiłowanie do kawy bywa zaraźliwe. Przytrafiło się to mojemu Przemkowi. W Polsce ciężko był go namówić na choćby jedną filiżankę. Kawę traktował jako konieczność, gdy trzeba było dłużej popracować. Tutaj prawie nie ma dnia bez wywaru z „czarnego złota”, to już taki rytuał.

Maszyna do prażenia kawy Zawartość przypadkowego śmietnika Kawa na stacji Bondi Junction

Jakie czarne napoje spotkać można w Australii?

Cappuccino, Latte lub jak kto woli Café au Lait, Caffè Macchiato, Espresso lub Short Black, Long Black, Mocha, Affogato, z tak podawaną kawą zetknęłam się po raz pierwszy w australijskiej pizzerii prowadzonej przez Włocha. Jest to kulka lodów podana w filiżance, którą wolno zalewa się świeżo zaparzoną kawą espresso. Dzięki temu na kawie powstanie śmietanka z lodów.
Flat White, moja ulubiona, typowa australijska, po prostu kawa z dużą ilością mleka, bez zbędnych pianek, pycha :)

niedziela, 12 września 2010

Szczęściarze w Jenolan

OrientJesteśmy wraz z Przemkiem pełni wrażeń po wycieczce, którą sobie zorganizowaliśmy, właściwie na ostatnią chwilę. Dużo jest do opowiadania, więc ten post przeznaczony jest dla wyjątkowo cierpliwych :)

Wszystko zaczęło się w środę, gdy rzuciłam hasło: „Może wybralibyśmy się do Jenolan zobaczyć jaskinie, które widział mój tata na Discovery?” No i zaczęło się…

Przemek rozpoznawał dojazd, ja zajęłam się analizowaniem, które jaskinie chcielibyśmy zobaczyć i czy w ogóle mamy taką możliwość czasową. Szybko oboje zaniechaliśmy planu skorzystania z usług Blue Mointains Bus Co., gdyż jadąc autobusem tej firmy, mielibyśmy bardzo niewiele czasu na miejscu - zaledwie 4 godziny, co najprawdopodobniej nie pozwoliłoby nam na spokojne zwiedzenie nawet dwóch jaskiń. W związku z tym Przemek zaczął sprawdzać, gdzie można wynająć samochód i jaka jest trasa do Jenolan. Zatem początkowo plan był następujący: dostaniemy się do Lithgow pociągiem z Sydney i tam wynajmiemy auto, dojeżdżamy do Jenolan, zwiedzamy trzy jaskinie i tego samego dnia wracamy.

River
Niestety jak widać opcja z samochodem też nie była najlepsza. Samochód musielibyśmy oddać do godziny 17.00, aby zdążyć przed zamknięciem wypożyczalni, w związku z tym wyszłoby niewiele lepiej niż w przypadku autobusu. Rozważając na chłodno jeszcze kilka możliwości Przemek, w końcu podjął męską decyzję o pozostaniu w Jenolan na noc. Jak się szybko przekonaliśmy o godzinie, o której opracowaliśmy wspomniany plan, nie było już nikogo, kto by odebrał telefon i udzielił nam informacji :( Przyszło nam, więc czekać na dokładne dane do następnego dnia. A w między czasie po burzliwych dyskusjach plan zaczął ewoluować na niekorzyść wypożyczalni, do tego stopnia, że wróciliśmy do przekreślonego wcześniej pomysłu z autobusem...

Pool of CerberusZaraz po śniadaniu w czwartek Przemek wykonał kilka telefonów. Najpierw ustalił, czy jadąc autobusem Blue Mointains Bus Co., można wracać na bilet w dwie strony następnego dnia. Ku naszej uciesze okazało się, że nie ma z tym problemu, od razu zarezerwował dla nas bilety na piątek z zaznaczeniem, że wracamy w sobotę. Później poszło z górki, „zaklepaliśmy” bilety do jaskiń, które wcześniej wspólnie wybraliśmy do zwiedzenia, a na końcu dowiedzieliśmy się, czy w hostelu w Jenolan jest wystarczająco dużo wolnych pokoi. Ponieważ nie mamy karty kredytowej, więc nie mogliśmy niczego opłacić na odległość, na szczęście nasi uprzejmi rozmówcy „zaklepali” nam miejsca na wycieczkach, a w hostelu zapewniono nas, że miejsc nie zabraknie :)

Jubilee River Orient

Pozostało nam teraz przygotowanie się do wyprawy, więc natychmiast jak skończyliśmy wydzwaniać, udaliśmy się do miasta w poszukiwaniu plecaka dla mnie. Trochę czasu nam to zabrało, ale teraz mam fajny czerwono-czarny plecaczek :) Będąc na zakupach od razu zaprowiantowaliśmy się na dwa dni i szczęśliwi, z powodu zbliżającego się piątku wróciliśmy do domu pakować nasze plecaki :) Orient

Piątkowa pobudka zaplanowana została na godzinę 4.30. Wcześnie, nieprawdaż? Któż jednak nie poświęci się dla wspaniałej przygody? Spokojnie zjedliśmy śniadanie przygotowane dzień wcześniej, dopakowaliśmy jeszcze kilka niezbędnych drobiazgów i w drogę na dworzec Central, a potem kierunek Katoomba. Pociąg miał ruszać o 6.27. Bilety w jedną stronę na pociąg kosztowały tylko $7,80 od osoby.

Problem stanowiło znalezienie właściwego peronu. Przyznam, że spanikowałam, gdy pan w okienku na pytanie Przemka, z którego peronu odjeżdża pociąg do Katoomby, odpowiedział tylko po schodach do góry, a tu nie ma żadnych schodów do góry, co najwyżej jedne na dół – chyba ktoś wstał za wcześnie! Ponieważ czas nas gonił pobiegliśmy prosto przed siebie. Zaznaczyć trzeba, że peronów na dworcu Central jest 27 z czego 25 w użytku, niektóre z nich są podziemne, do pociągu zostało 10 minut a na tablicach odjazdów nie ma nigdzie naszego pociągu. W końcu wypatrzyłam jakąś panią, w ubraniu ze znaczkiem CityRail, na całe szczęście ona zrozumiała pytanie i wskazała nam właściwą drogę. Na kilka minut przed odjazdem siedzieliśmy szczęśliwi w pociągu do Katoomby. Pomimo znużenia nie chciałam spać, mając nadzieję na jakieś ciekawe widoki za oknem. Niestety większa część naszej dwugodzinnej drogi odbyła się we mgle, ale im bliżej celu tym bardziej się przejaśniało.

River
W Katoombie przywitała nas inna Australia. Nie było tu takiego zróżnicowania kulturalnego i nie widzieliśmy żadnych Azjatów, których zatrzęsienie jest w Sydney. Biuro firmy od autobusu znajdowało się tuż przy stacji. Oczywiście mój niezawodny mężczyzna wszystko od razu załatwił i mieliśmy jeszcze 45 minut na to by nasze brzuszki uraczyć bułką z jajkiem i bekonem oraz ciepłą kawą. A zaznaczyć należy, że w Katoombie było bardzo zimno. Autobus miał ruszać o 9.45 o 9.30 byliśmy przed biurem, zgodnie z tym, o co prosiła nas pani sprzedająca bilety. Ruszyliśmy z parominutowym opóźnieniem. Jak to ja, już zaczynałam się denerwować, że nie zdążymy, bo zgodnie z planem w Jenolan powinniśmy być o 11.00, a o 11.15 zaczynała się pierwsza nasza wycieczka do jaskini Orient. Przy kilkuminutowym spóźnieniu zostawało niewiele czasu na zapłacenie za bilety i odnalezienie wejścia do jaskini...

River Orient Orient

Uwaga kangury! Uwaga wombaty!Mimo wszystko starałam się rozkoszować przejażdżką autobusową, w czasie której kierowca opowiadał nam o ciekawych punktach, które mijaliśmy. Im bliżej celu tym bardziej zachwycające widoki i więcej znaków: „Uwaga na kangury”, „Uwaga na wombaty”. W pewnym momencie kierowca poinformował nas, że droga będzie trochę węższa i że zostało jeszcze jakieś 10 minut do celu. Droga trochę węższa!!! Droga robiła się prawie niezauważalna! Właściwie miejscami był tylko jeden pas, jedynie przy zakrętach pomyślano o tym by zrobić dwa pasy. W innych miejscach nie było takiej możliwości. Siedząc przy oknie widziałam tylko przepaść a moje palce wbijały się w rękę Przemka. Gdy z przodu nadjeżdżał samochód dostawałam białej gorączki, bo musieliśmy jak najbardziej podjechać do krawędzi. Czasami mam chyba wyobraźnię jak „Ania z Zielonego Wzgórza”. Ten niewielki odcinek drogi spowodował, że miałam w sobie sporo adrenaliny.

Plan wioski Nettle Widok na jeziorko Wjazd do Jenolan

Wjazd do Jenolan zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Piękne zielonkawe jeziorko i otwór w skale, jak wjazd do jaskini. Przejeżdżając przez niego kierowca poprosił nas o wciągnięcie drzwi do środka :D tak było wąsko. Na miejscu zostało nam 5 min na wykupienie „zaklepanych” biletów. Na całe szczęście w „Guides Office”, do którego mieliśmy się udać, był przewodnik naszej wycieczki i wiedział, że ma na nas zaczekać. Przy płatności okazało się, że oprócz zniżki 50%, o której wiedzieliśmy (przy kupnie więcej niż jednej wycieczki, za najdroższą płaciło się pełną kwotę, a za kolejne tylko 50% ich wartości) otrzymaliśmy jeszcze 20% zniżki (przysługującej tym którzy zostają w Jenolan na noc) za tą najdroższą. Super to mi się coraz bardziej podoba :)

Pool of CerberusWycieczkę do Orient opóźniliśmy o parę minut, ale najważniejsze, że nie zaczęto bez nas. Na Orient zdecydowaliśmy się, gdyż według informacji na stronie Jenolan Caves, mogłaby ona uchodzić za najpiękniejszą na świecie. W rzeczy samej, zapierało dech w piersiach, ale powoli. Po wejściu do pierwszej niewielkiej komnaty przewodnik wyłączył wszystkie światła. Powiedział, że, gdy pomachamy ręką przed twarzą to możemy ją zobaczyć. Mi niestety się to nie udało, ale Przemek swoją dłoń widział. Zaraz potem przewodnik powiedział, że ci którym się to udało mają halucynacje ;) Uff… wszystko ze mną ok tylko muszę uważać na Przemka – z pewnością się nie wyspał :D Nie wiem, co Wam mogę napisać o jaskini, gdyż to po prostu trzeba zobaczyć. Niesamowite formacje skalne takie jak: stalagnaty, stalaktyty, stalagmity, heliktyty w tym aragonity, wspaniałe draperie naciekowe, szale. Wszystko podkreślone specjalnym oświetleniem (włączanym tylko na czas wycieczki). To podziemne piękno trochę powinny Wam przybliżyć zdjęcia. W jaskini chodziliśmy po specjalnie wyznaczonych dla turystów ścieżkach, wchodząc na różne poziomy jaskini. Czasami trzeba było uważać na głowę. Było oczywiście wilgotno i miejscami bardzo ślisko. Nie wolno było niczego dotykać. Pan przewodnik chętnie odpowiadał na pytania wszystkich, w tym mojego Przemka, który zainteresował się procesem tworzenia się heliktytów.

Jubilee River Orient Orient

Orient opuściliśmy około 12.15, co dało nam pół godziny przerwy przed kolejną jaskinią River. Aby dostać się do River należało wspiąć się po dość wysokich schodach skąd widać było zielone jeziorko, o którym pisałam wcześniej. Pan przewodnik pokazał komuś, że w tym jeziorku pływa dziobak i w rzeczy samej, skubanego wyraźnie było widać. Nie było jednak czasu na zachwycanie się ssakiem, trzeba było przygotować się na zdobycie kolejnej jaskini. River posiadała te same formacje skalne, ale zdecydowanie różniła się od Orient. Wytłumaczono nam kwestię podziemnych rzek, jedną z nich mogliśmy podziwiać osobiście. Mijaliśmy także cudowny staw Pool of Reflections, gdyż z uwagi na jego zabarwienie można było się w nim przejrzeć jak w lustrze. Zwiedzenie River zajęło nam około 2 godzin.

Jubilee Pool of Cerberus Orient

Nasz pokójBezpośrednio po wycieczkach udaliśmy się do recepcji załatwić pokój. Oboje nastawieni byliśmy na to, że zatrzymamy się w hostelu GateHouse. Zamiast tego otrzymaliśmy w tej samej cenie własny pokój w głównym hotelu Jenolan Caves House. Pokój był z umywalką, dużym łóżkiem, czajnikiem i wreszcie kaloryferem, co niezmiernie nas ucieszyło, bo w Jenolan było bardzo zimno. Łazienka była wspólna na korytarzu, ale i tak standard był super. Płyn do kąpieli, szampon, odżywka, czepki pod prysznic, świeże ręczniki, a także niezbędniki damskie w przypadku konieczności. We wspólnej kuchni skorzystać można było z pralki, suszarki, deski do prasowania, żelazka, mikrofalówki, a także zrobić sobie kawę, czy też herbatę. Niezmiernie zadowoleni, przygotowaliśmy sobie ciepły posiłek, napiliśmy się dobrej gorącej herbatki i ruszyliśmy na podbój okolicy. Po drodze na planie zwiedzania jaskiń Przemek wypatrzył, że o 20.00 rusza wycieczka do Jubilee. Od razu stwierdziliśmy, że idziemy. I znowu dostaliśmy 20% zniżki. Pamiętacie pierwsze 20%? Pan, który nam sprzedawał bilety uwzględnił ją, pomimo braku dokumentu, że zostajemy na noc. Po prostu pomyślał logicznie, że skoro bilety są na dwa dni to musimy się u nich zatrzymać. Drugie 20% przy kupnie biletu do Jubilee otrzymaliśmy, gdyż tym razem mieliśmy już dokument z hotelu. Fuksiarze z nas :)

Jubilee Jubilee River River

Szczęśliwi poszliśmy na spacer. Do 20.00 były jeszcze jakieś trzy godziny. Dotarliśmy do stawku, w którym nie mogliśmy wypatrzyć dziobaka, toteż zafundowaliśmy sobie spacer dookoła jeziorka. Wracając pojawił się oczekiwany dziobak. Trochę polowaliśmy na niego z Przemkiem, ja aparatem fotograficznym, Przemek kamerką. Nie przeszkadzaliśmy mu długo, bo trzeba było doładować sprzęt przed kolejną jaskinią. W hotelu trochę odpoczywaliśmy, odczuwaliśmy już skutki wczesnego wstawania no i świeżego powietrza.

Dochodziła 20.00 i czas było się zbierać. Na tę późną wycieczkę zgłosiło się tylko 6 osób włącznie z nami. Było super! Jaskinia Jubilee jest śliczna. W większości biała, à la zwisające sople i śnieg, a przynajmniej takie odnosiło się wrażenie. Niestety z uwagi na to, że turyści nie zawsze stosują się do reguł, w tym wypadku „nie dotykać nacieków”, praktycznie cały czas szliśmy ścieżką odgrodzoną płotem. Trudno, więc było znaleźć dobre miejsce na zrobienie zdjęcia bez drutu. Na całe szczęście Przemek wypatrzył specjalne otwory pojawiające się co jakiś czas, przez które można było włożyć obiektyw. O jaskini dużo pisać nie będę, zapraszam do oglądania zdjęć.

Lucas Pool of Cerberus River River

Po wyprawie zmęczeni udaliśmy się do hotelu, pod prysznic i do łóżka. Myślałam, że będę spała jak dziecko, ale dwukrotnie budziłam się w nocy. Nad ranem słychać było krzyczące na korytarzu dzieci, więc uznaliśmy, że czas wstawać. Śniadanko, herbatka, pakowanie i wymeldowanie z pokoju. Plecaki można było zostawić w recepcji, co bardzo ułatwiło nam kolejne zwiedzania. Przed Pool of Cerberus mieliśmy trochę ponad godzinę czasu, dlatego najpierw sprawdziliśmy, czy pływa nasz kolega dziobak. Miałam nadzieję, że zrobię mu zdjęcie za dnia. Oczywiście maluch jeszcze sapał i ze zdjęć nici. Poszliśmy zatem do jaskini Nettle, która była udostępniona do zwiedzania bez przewodnika.

Droga dojazdowa do Jenolan Biuro z biletami Hotel Cave House

Aby się dostać do Nettle trzeba było mieć gratisowy bilet z kodem paskowym otwierającym wejście. Ta jaskinia również jest niesamowita, choć narażona na działanie światła wygląda zupełnie inaczej niż te, które dotychczas widzieliśmy. Z Nettle można było iść na spacer do doliny. My postanowiliśmy poczekać z doliną, najpierw bowiem czekała na nas Pool of Cerberus. Na tę wyprawę mogło wybrać się jednocześnie 8 osób. Jaskinia malutka, ale aby do niej dotrzeć trzeba było przejść przez fragment Lucas. Dzięki temu widzieliśmy nieco więcej niż było zaplanowane. Pool of Cerberus nie cieszy się specjalnym powodzeniem wśród turystów, a sama pani przewodniczka przyznała się, że była w niej ostatnio 4 miesiące temu. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że przez długi czas jaskinia ta była wyłączona z użytku, nam jednak bardzo się podobała ze względu na niesamowitą ilość heliktytów.

JubileeCiężko mi porównywać jaskinie, które widzieliśmy. Każda ma swój niepowtarzalny charakter i nie potrafię powiedzieć, do której warto iść a, do której nie. Wiem natomiast, że gdybym miała możliwość to zobaczyłabym wszystkie jeszcze raz.

Po zwiedzeniu ostatniej jaskini zrobiliśmy sobie jeszcze spacer po okolicy. Ograniczeni czasem nie oddalaliśmy się za bardzo od schroniska. Potem już tylko kawusia, przekąska i delektowanie się słońcem nad stawkiem, nad którym już więcej nie widzieliśmy naszego dziobaka.

W drogę powrotną ruszyliśmy około 15.20. Już na pierwszym zakręcie pojawiły się kłopoty. Zostaliśmy zablokowani przez 4 samochody z przodu i kilkunastoma z tyłu. Pan kierowca musiał wyjść z autobusu i prosić niektórych o zrobienie jego autobusowi miejsca, tak że w końcu udało nam się przejechać newralgiczny zakręt. Ostatnie rozkoszowanie się widokami zza okna, zaowocowało wypatrzeniem jeszcze sześciu kangurów.

Jubilee
W Katoombie byliśmy na pół godziny przed odjazdem pociągu. Trzy godziny później zmęczeni, ale zadowoleni siedzieliśmy już w domku w Sydney i zdawaliśmy bardziej szczegółową relację naszej rodzince :)

P.S.
W Jenolan nie ma zasięgu, no chyba, że macie telefon w Telstra, za granicę nie dodzwonicie się także z budki telefonicznej, a skrzynka pocztowa jest zielona :)

Skrzynka pocztowa Budka telefoniczna