niedziela, 28 czerwca 2009

Komunikacja miejska w Sydney

Komunikacja miejska w Sydney, jest dość dobrze rozwinięta. W prawie każdy zakątek miasta można dostać się za pomocą pociągów miejskich, które funkcjonują praktycznie jak metro. Większość stacji zaopatrzona jest w bramki, przez które przejdziemy posiadając aktualny bilet.

Osobom, które planują dość dużo poruszać się po Sydney komunikacją miejską, proponuję zaopatrzyć się w tak zwane „pass-y”, są to bilety długoterminowe (od tygodnia w górę). Sydneyskie pociągi, autobusy oraz promy podzielone są na sfery: czerwoną, zieloną, żółtą, różową oraz fioletową. Sfera czerwona ogranicza się do ścisłego centrum i obejmuje głównie tę część miasta, która znajduje się poniżej zatoki. Każda kolejna sfera to rozszerzenie czerwonej. Poniżej znajduje się mapka, którą warto przeanalizować i według, której w prosty sposób można dostosować „pass-a” do swoich potrzeb.

Na początku wraz z mężem korzystaliśmy z „Red TravelPass” i przyznam, że dla nas było to bardzo wygodne, ale szybko przekonaliśmy się, że dla naszych potrzeb w zupełności wystarczyło ograniczyć się do biletów jednorazowych, które swoją ważność zachowują do 4.00 rano następnego dnia. Najbardziej opłaca się kupować bilety po godzinach szczytu („off-peak”), czyli po godzinie 9.00, gdyż wówczas ceny biletów są tańsze. Zdecydowanie korzystniejszym rozwiązaniem dla naszej kieszeni jest także kupowanie biletu w dwie strony („return”) niż dwa oddzielne.

Zdarzają się stacje, na których nie natraficie na żadną bramkę i nikt nie zażąda od Was biletu, gdy będziecie wsiadać do pociągu. Są to z reguły małe stacje, oddalone dość znacznie od centrum, na których można spotkać osoby z obsługi, ręcznie przestawiające zegary informujące nas, o której odchodzi następny pociąg. Pomimo tego nie zapominajcie o bilecie, w pociągach i innych środkach komunikacji są kontrole, a mandaty nie należą do niskich.

Punktualność pociągów jest rewelacyjna, choć czasem zdarza się drobne opóźnienie. Jak do tej pory przytrafiło mi się to dwukrotnie. Raz, gdy jechałam do centrum, poinformowano pasażerów, iż z uwagi na nietrzeźwego podróżnego, oczekujemy na policję i w związku z tym pociąg będzie miał 5 minutowe opóźnienie. Innym razem czekałam na transport, na stacji Town Hall, gdy mój pociąg spóźnił się 3 minuty, co chwilę z głośników rozbrzmiewały przeprosiny i informacje, gdzie obecnie się znajduje. W porównaniu do naszego PKP naprawdę kwestia punktualności jest świetna.


W przypadku odbywających się robót na torach, zazwyczaj są to weekendy, miasto organizuje komunikację zastępczą. Nadal ważne są wówczas standardowe bilety, ale musimy pamiętać, że dojazd autobusami za pociąg zajmie nam nieco więcej czasu i niestety w autobusach liczba miejsc jest ograniczona. Należy to uwzględnić, gdy zamierzamy wybrać się gdzieś w godzinach szczytu.

Informacja dla studentów z zagranicy, niestety Wasze legitymacje nie uprawniają do zniżek i można nabawić się kłopotów w przypadku, gdy ktoś będzie próbował korzystać z tańszych biletów.

Na niektórych trasach możecie również natrafić na pociągi ekspresowe, można się nimi poruszać na normalne bilety, nie ponosząc dodatkowych opłat. Niestety nie jeżdżą one zbyt często.

Z uwagi na możliwość wprowadzenia zmian przez CityRail proponuję Wam wcześniejsze zapoznanie się ze stroną:
http://www.cityrail.info/

Zmiany w komunikacji miejskiej w Sydney

czwartek, 25 czerwca 2009

Australijska zima

Australijska zima, to bardzo ciekawa pora roku. Może niektórych to zaskoczy, ale w Sydney w okresie zimowym jest zimno :)

Ta najchłodniejsza pora roku zaczyna się tutaj 01.06. Zanim opuściliśmy Polskę poszukiwałam w Internecie informacji związanej z kalendarzowymi porami roku. Niestety trafiałam na wiele sprzecznych danych. Zweryfikować tę widomość mogłam dopiero na miejscu z komunikatów telewizyjnych. Zatem zima wkracza do Australii wraz z naszym polskim Dniem Dziecka (który nie jest tu obchodzony 01.06.).

Australijczycy w domach nie posiadają centralnego ogrzewania, a ich domki w większości są dziurawe jak szwajcarski ser :) to powoduje, że gdy temperatura spada (a w nocy mogą być tylko 3 stopnie C) możemy naprawdę bardzo zmarznąć. Niektórzy w tym okresie palą w kominkach, inni kupują kaloryfery olejowe, farelki, a jeszcze inni ograniczają się do mini grzejniczków, czyli wiatraczka z grzałką.

O tym, że australijska zima potrafi dokuczyć wiedziałam już wcześniej. Należałam jednak do niedowiarków. Wydawało mi się, że osoba, która przekazała nam informację, że nigdzie tak nie zmarzła jak tutaj, po prostu przywykła do wysokich temperatur i przy paru stopniach zaczyna narzekać. Dzisiaj mogę powiedzieć, że tkwiłam w błędzie. Zaznaczyć należy, że panująca tutaj wysoka wilgotność tylko pogarsza sytuację, odczucie termiczne jest zupełnie inne. Jako, że wcześniej nie przywiązaliśmy uwagi, to tych cennych wskazówek, związanych z tutejszymi temperaturami, nie byliśmy odpowiednio przygotowani do tego co nas spotkało. Szybko uznaliśmy, że nadszedł czas na zaopatrzenie się w dodatkowe koce i ciepłe dresy i w końcu mogliśmy spać spokojnie.

Zimowe dni są krótkie, ale nie aż tak jak w Polsce. Ciemno zaczyna się tu robić około godziny 16.30 -17.00, a temperatura za dnia waha się od 17 stopni do 21. Czasami, aby ogrzać zmarznięte kości wychodzimy z mężem na spacery pomiędzy 12.00, a 15.00, gdy słoneczko pięknie świeci. Niestety nie zawsze jest tak różowo. Zdarzają się tygodnie, gdy pada i końca nie widać. Ciężko mi wówczas wysuszyć pranie, ale z czasem opracowałam technikę :) Pomagam sobie żelazkiem i naszym grzejniczkiem.

Spacerując również odczuwa się, że panuje chłodniejsza pora roku, informuje nas o tym przyroda. Nadal spotyka się kwitnące kwiaty i sporo zielonych drzew, ale niektóre z nich podobnie jak w Polsce zrzucają liście. Odnoszę wrażenie, że te ostatnie należą do drzew europejskich, które sadzone są tu jako ozdobne.

Bardzo zabawny jest sposób w jaki Australijczycy w tym czasie chodzą ubrani. Widziałam osoby, którym niestraszny jest lekki chłód i w związku z tym nie odczuwają potrzeby chodzenie w butach. Latem zdarzało się to częściej, ale i teraz zauważalne są takie jednostki. Spotkaliśmy również osoby w krótkich rękawkach i z zimowymi czapkami na głowach, a także w kozakach i letnich sukieneczkach, jak również osoby podążające w tylko sobie znanym kierunku, opatulone w płaszcze i w japonkach na nogach. Tutejsza moda jest dla mnie zabawna. Wraz mężem uważamy, że w zupełności wystarczą półbuty oraz jesienna lub wiosenna kurteczka :)

środa, 24 czerwca 2009

Koala Park Sanctuary

Koala Park miejsce, do którego warto się wybrać. Położony jest około 25 km na północ od Sydney przy Castle Hill Road. Obszar ten nie należy do zbyt dużych i na pewno nie spotkacie tutaj tak wielu zwierząt jak w Taronga Zoo. Jednak gorąco polecam ten punkt wszystkim, którzy pragną spędzić miło czas razem ze zwierzętami.



Wraz z mężem udaliśmy się do Koala Parku w maju, park nie leży bezpośrednio przy linii kolejowej, dlatego można do niego dojechać autobusem lub po prostu, tak jak my, przespacerować się kawałek. Dotarcie ze stacji Beecroft do celu zajęło nam około 25 minut. Na miejscu byliśmy przed 11.00. Ponieważ wcześniej sprawdziliśmy na stronie domowej o jakich godzinach będzie można przebywać z poszczególnymi zwierzętami , co i Wam proponuję uczynić, od razu udaliśmy się na poszukiwanie koali. Byłam wielce zaskoczona, gdy podchodzono do „pluszaków” nie zważając na innych stojących w kolejce. Dopiero po kilku minutach pani sprawująca pieczę nad koalami poinformowała nas, że godziny dla osób indywidualnych są wyznaczone, a na razie czas poświęcany jest dla grup. Nie zrażajcie się więc tak jak ja :) Proponuję uzbroić się w cierpliwość, a przekonacie się, że warto.


Po wytarmoszeniu koali spokojnym krokiem udaliśmy się na zwiedzanie parku. W zaułku nieuczęszczanym przez turystów natrafiliśmy na kangura poza ogrodzeniem. Niezmiernie chciałam pogłaskać torbacza, jednak nie byłam pewna jak się zachowa. Szybko okazało się, że zwierzę jest bardzo przyjazne i wręcz czerpie przyjemność ze szmerania go po główce. Dopiero później „odkryliśmy”, iż w Koala Parku wytyczony jest obszar dla turystów, na którym znajdują się kangury i można dowoli się z nimi bawić (samce zostały odseparowane). Tego dnia miałam okazję przekonać się jeszcze jaki w dotyku jest wombat, niestety nie dotrwałam do sesji z pingwinami, przyznam, że bardzo tego żałuję i w związku z tym będę musiała tam jeszcze wrócić.
W Koala Parku wydzielone są miejsca, gdzie spokojnie można odpocząć i posilić się przy stoliku, a po nabraniu sił znowu ruszyć w drogę.

Wszystkim, którzy pewnego dnia postanowią wybrać się w to bajkowe miejsce polecam zabrać ze sobą krakersy. Możecie ktoś zapyta Was, czy je macie, mi niestety nie dane było się podzielić, ponieważ nie spodziewałam się takiej sytuacji ;)

Koala Park Sanctuary; 84 Castle Hill Road; West Pennant HillsNSW Australia 2125
http://www.koalapark.com/myweb2/default.htm


  

czwartek, 11 czerwca 2009

Zakupy :)

Na początku naszego pobytu w Sydney wiele rzeczy stanowiło dla nas wielkie wyzwanie. Zwykłe zakupy potrafiły wprowadzić nas w zakłopotanie, o czym wspomniałam już wcześniej. Obawiałam się, że pewnych produktów tutaj nie dostanę. Teraz mogę Was uspokoić, w Australii znajdziecie wszystko, należy się tylko liczyć z tym, że ceny niektórych rzeczy „wywrócone są do góry nogami” na przykład jabłka są tu droższe od melonów, czy też bananów :)

W Australii jest jedno podstawowe centrum handlowe „Westfield”, jak do tej pory oprócz tego spotkałam tylko „QVB” w samym centrum Sydney. Na całe szczęście „Westfield” występuje przy wszystkich większych stacjach i zawiera wszelkie konieczne sklepy, w tym dwa największe supermarkety: „Coles” oraz „Woolworths”, to głównie w niech zwykłam się zaopatrywać.




Myślę, że Wam podobnie jak mi przyjemnie będzie się odkrywało polskie produkty na półkach sklepowych chociażby nasze dżemy, chrzan, czy piwo Żywiec. Niektórych zaskoczyć może smak majonezu, który niestety tylko w konsystencji oraz barwie nazwać można majonezem. Zatęsknicie za naszymi kiełbaskami i trochę może zdenerwować Was to, że ziele angielskie sprzedawane jest tu głównie w formie mielonej. Tak przynajmniej było ze mną :) Na całe szczęście w niektórych przypadkach miałam zaoferowaną pomoc ze strony Polaków, którzy żyją tu już wiele lat, mogę Wam więc podpowiedzieć, że gdybyście poszukiwali drożdży, lecz nie sproszkowanych, pytać musicie o „fresh yeast”. Nie należy obawiać się także o kapustę kiszoną oraz ogórki kiszone, dostaniecie je ale tylko w niektórych sklepach i oczywiście za odpowiednią cenę. Jeżeli ktoś z Was lubi ostre rzeczy, to świetnym zastępnikiem naszych ogórków są ogórki koszerne, sprzedawane na przykład w puszkach.

Informacja dla Pań, które lubią gotować, ale także Panów :) Mięso dostępne jest tu głównie poporcjowane. Oczywiście można kupić porządny kawałek wołowiny, czy wieprzowiny, ale wychodzi to nieco drożej. Bez problemu dostaniecie tu mięso kangura, choć widziałam również, że niektórzy rzeźnicy oferują także krokodyla. Zatem odważni mogą śmiało eksperymentować :) Osoby, które lubią owoce morza, na pewno znajdą tu sporo odpowiednich składników, do swoich potraw. Niestety zarówno ryby jak i wszelkie inne morskie stworzenia są w Sydney dość drogie.

Poza sklepami spożywczymi, handel w Sydney zamiera o godzinie 17.30. Jest tylko jeden dzień w tygodniu - czwartek, gdy wszystko otwarte jest trochę dłużej do 21.00.

Dla zainteresowanych podaję jeszcze ceny niektórych produktów:


- mleko sojowe - $1.45- około $3;
- bagietka 500 g - $2.75 (podobnie chleb);
- bagitka 340 g - $1.75;
- śmietana - $2.08;
- brązowy cukier - $0.89;
- sól 500 g - $0.79;
- makaron - $0.59;
- ziemniaki 1.5 kg - $1.98;
- herbata lipton 100 szt. - $3.29;
- ryż 1kg - $2.29;
- ketchup - $2.75;
- jajka 12 szt. - $2.69;
- dżem 680 g - $1.89;
- miód 500g - $4.59;
- ogórki koszerne 540 g - $2.92;
- sery od $3.00;
- vegeta 250 g - $3.16;
- płyn do prania - $5.99;
- proszek do prania 500 g - $3.00;
- płyn do płukania tkanin około $3.00;
- pasta sensodyne - $8.99;
- szampon head & shoulders 200 ml - $5.85;
- płyn pod prysznic około $10.00;
- papier toaletowy - $2.23;
- podpaski - $4.84;

Wszystkich jednak wyczulam na dość częstą zmianę cen. Australijczycy potrafią jednego dnia sprzedawać bułki za $2.20, następnego za $2.75, po czym na przykład za $2.25. Warto więc zwracać szczególną uwagę właśnie na ceny i to nie tylko pieczywa lecz wszystkich produktów, aby przypadkiem nieprzyjemnie się nie rozczarować.

Na koniec odbiegając od tematu zapraszam do obejrzenia Rozell :)




środa, 3 czerwca 2009

The Royal Botanic Gardens


W niespełna dwa tygodnie po przybyciu do Sydney, kiedy uporaliśmy się z ważnymi dla nas kwestiami, udaliśmy się do The Royal Botanic Gardens, aby trochę odetchnąć.

Ogród ten wyróżnia się bogactwem zieleni i co jest najważniejsze znajduje się w samym środku miasta. Serdecznie zachęcam wszystkich, którzy chcą uciec od zgiełku i hałasu Sydney, do odwiedzenia tego urzekającego miejsca. Każdemu dobrze zrobi spacer wzdłuż brzegu zatoki z widokiem zapierającym dech w piersiach (między innymi na The Sydney Opera House oraz pływające na wodzie żaglówki i stateczki).

Wraz z mężem nie byliśmy świadomi ogromu tego miejsca, dopiero później odczuwaliśmy to w nogach. Warto, więc wybierając się do Royal Botanic Gardens zabrać ze sobą prowiant na lunch oraz od czasu do czasu dać odpocząć nogom siedząc na zielonej trawce, w cieniu drzew.

Nie ulega wątpliwości, że miejsce to jest czarujące, jednak to, co wywarło na mnie największe wrażenie to liczne grono nietoperków :) Ogromna ilość tych gacków zwisała z drzew! :) Zdarzało się, że przelatywały nam nad głowami i trzeba było bardzo uważać na spadające ‘niespodzianki’ :)
Raz jeszcze zachęcam wszystkich zainteresowanych, dodając przy tym, że atrakcja ta jest darmowa.