
My, podobnie jak Yasi (Christina) uznaliśmy, że najkorzystniej będzie trzymać się Matta, jako że świetnie zna tutejsze tereny i wybierze najciekawszą trasę. Ustawiliśmy się w kolejce do specjalnego shuttle busa, ponieważ do parku narodowego Cradle Mountain-Lake St Clair National Park nie można wjeżdżać autobusami i już po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na szlaku prowadzącym do Marions Lookout.



Nad jeziorem złapaliśmy chwilę wytchnienia, by zaraz potem ruszyć w dalszą drogę, pod górkę i pod górkę i znów pod górkę. Oprócz odpoczynku nad jeziorem Crater Lake „znaleźliśmy” również dodatkowego towarzysza wycieczki. Chyba spodobały mu się opowiadania Matta na temat okolicy i dalej młodzieniec z dużym plecakiem maszerował razem z nami. W końcu dotarliśmy do punktu widokowego, jak się jednak okazało nie był to jeszcze nasz oczekiwany Marions Lookout. Do pokonania mieliśmy jeszcze ładnych kilkadziesiąt metrów w górę i w górę i jeszcze raz w górę. Zanim jednak przyszło nam się wdrapywać Matt rozmawiał z kolejnymi spotkanymi turystami, podczas gdy nasza trójka zachwycała się widokami i tradycyjnie utrwalała je na zdjęciach. Christina zdołała się też nabrać na wytłumaczenie Matta nazwy widocznego stąd jeziorka Wombat Pool, a mianowicie miała ona pochodzić od stad wombatów gaszących pragnienie po wyczerpujących sprintach przez dolinę ;) Jednak, po uważnym przyjrzeniu się kształtowi stawku, wszystko stawało się jasne.

Jeszcze tylko kilka kropel potu, wywianych przez wiatr i jest Marions Lookout, z którego pięknie prezentuje się Dove Lake oraz Cradle Mountain. Cradle w języku angielskim oznacza kołyskę, stąd też nazwa góry, ponieważ przypomina kolebkę małego dziecka. Osoby obdarzone dobrą wyobraźnią, niekoniecznie taką jak Ania z Zielonego Wzgórza, są w stanie patrząc na górę Cradle Mountain ujrzeć nie tylko kołyskę lecz również maleństwo w niej śpiące.
Na Marions Lookout zjedliśmy energetyczne kanapki oraz odpoczęliśmy. Matt chciał wracać w tym samym kierunku z którego przyszliśmy lecz nieco inną trasą, która nie należała do najnowszych, była więc nieco błotnista. Z uwagi na brak porządnego obuwia i właściwie jedynego jakie posiadaliśmy na tym wyjeździe, nie licząc sandałów, uznaliśmy, że pasujemy. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę! Zamiast tego Matt zaproponował naszej trójce spacer szlakiem Face Track, czyli przejście wzdłuż czoła góry Cradle Mountain, a następnie zejście do jeziora Dove Lake. Wszyscy chętnie przystaliśmy na tę propozycję mając nadzieję na nieco inne krajobrazy.



Nadszedł czas na kolejny odpoczynek, musieliśmy zebrać siły, aby spokojnie zejść w kierunku jeziora.

Nieco dalej koło domku nad wodą Matt zapytał, czy chcemy tu odpocząć, czy idziemy w kierunku pobliskiego parkingu i wracamy do Visitor Center. Wszyscy byliśmy już baaarrrdddzzoo głodni dlatego zgodnie wybraliśmy opcję drugą. Na shuttle bus nie czekaliśmy długo, podjechał jak na zawołanie. W centrum turystycznym przy stolikach odnaleźliśmy dziewczyny (Andrię, Greete i Mitchell), które wybrały lżejszą opcję spaceru, obejście jeziora Dove Lake dookoła. Głodni jak wilki zamówiliśmy ciepły posiłek i przy wspólnym stole wymienialiśmy się wrażeniami ze spaceru.

Po obiedzie przyszło nam już tylko czekać na canyoningującą część grupy. Aby czas szybciej nam minął poszliśmy z Przemkiem na spacer w pobliżu centrum i ku naszemu zaskoczeniu zaraz przy głównym wejściu do budynku ujrzeliśmy wombata. Nie można było takiej okazji przepuścić. Przemek ustawił się w strategicznej pozycji i zdążył nagrać biegnącego zwierzola.
Zaraz potem przyjechała zagubiona część naszej drużyny. Rozchachani od ucha do ucha. Lea poprosiła jeszcze Matta o możliwość podjechania do Dove Lake, aby zrobić kilka zdjęć Cradle Mountain, a zatem nie pozostało nic innego jak znowu czekać i czekać. Czas mijał nam szybko i z uśmiechem na twarzy, gdy słuchaliśmy opowiadań Ingrid, Fernando i Katrine na temat ich kanionowych przygód. Wkrótce też dołączyła do nas Lea i mogliśmy ruszyć w drogę do Devonport.

Dotlenieni, najedzeni i pełni wrażeń zasypialiśmy w autobusie. Staraliśmy się jednak walczyć ze zmorą i chłonąć widoki za oknem. Od razu wypatrzyliśmy, że na trasie z resortu Cradle do Devonport mieszkańcy tutejszych okolic mają niesamowite skrzynki na listy, co jedna to bardziej wymyślna.
W Devonport, pożegnaliśmy się z ekipą Adventure Tours Australia. Tutaj też czekało na nas miłe zaskoczenie, a mianowicie nasz motel Comfort Inn Sunrise, w którym się zatrzymaliśmy, zaskoczył nas zafundowanym standardem: łazienka, dwa pokoje, umywalka, telewizor, fotele, kanapy i super wygodne łóżko! Jak znalazł na odpoczynek po tak wyczerpującym dniu, ale mimo wszystko zaczęliśmy zachodzić w głowy ile nas ten luksus kosztował...
Pomimo tego, iż łóżko bardzo zachęcało do głębokiego snu, zostawiliśmy bagaże i poszliśmy do miasta. Chcieliśmy zobaczyć prom Spirit of Tasmania oraz imprezę odbywającą się w mieście Taste the Harves, czyli coś na styl sydnejowskich festiwali. Dopiero, gdy zaczęło się ściemniać wróciliśmy do hotelu kupując po drodze tasmańskie piwo. Z taką dawką świeżego powietrza, ruchu i piwa, nic więcej nie potrzeba by dobrze spać :)
4 komentarze:
jak smakują tasmańskie piwka? :)
Ogólnie to nasz przewodnik Matt nie polecał, poza jednym :) Myślę jednak, że to pytanie raczej do Przemka :)
Ponieważ zastosowaliśmy się do rady Matta i kupiliśmy piwo CASCADE PREMIUM, nie mogłem narzekać. Jednak nie powiem, aby jego cena była adekwatna do dostarczonych wrażeń.
Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
Prześlij komentarz