

Drugi człon nazwy Pine wskazuje, że jest to sosna, co nie do końca jest prawdą. Jest to drzewo z rodziny zastrzalinowatych. Charakteryzuje się ono bardzo wolnym wzrostem, lecz również długowiecznością, niektóre gatunki mogą dożywać nawet 2000 lat. Okaz, który oglądaliśmy w ogródku posiadłości Adventure Tours Australia liczył sobie 150 lat i w ogóle na ten wiek nie wyglądał ;) Przyczyną tego jest, jak już wspomniałam, wolny wzrost. Przyrost roczny to około 1 mm. Drewno Huon Pine cenione jest głównie z uwagi na złotawy kolor i odporność na przegnicie, jak również niepowtarzalny zapach. Wyspiarze wykonują z Lagarostrobos franklinii bardzo pomysłowe wyroby, o czym mieliśmy okazję się przekonać w miejscowym sklepie The Tasmanian Special Timbers Bradshaw & Morrison.
Zanim opuściliśmy Strahan Matt pokazał nam jeszcze tutejszy posterunek policji :) Prawda, że uroczy? :)

Pierwszym przystankiem sobotniego ranka była, całkowicie dzika, zachodnia tasmańska plaża. Gdzie nareszcie nadarzyła się okazja, aby naszej grupie zrobić wspólne zdjęcie :) W skład ekipy wchodzili: Andria ze Szwajcari, Katrine z Danii, Greete z Holandii, Lea z Niemiec, Matt nasz przewodnik, Ingrid oraz jej chłopak Fernando z Kolumbii, Yasi z Chin, którą nazywaliśmy Christina, Mitchell z Australii, oraz oczywiście my.

Zaraz po obejrzeniu plaży i utrwaleniu jej na niezliczonej ilości zdjęć ;) pojechaliśmy prosto na wydmy Henty Dunes, gdyż mieliśmy tutaj umówione spotkanie na godzinę 11.00. Czekało na nas zwiedzenie niezmierzonych obszarów wydm na czterech kółkach. A było co przemierzać. Wydmy Henty osiągają wysokość od 30 do 40 metrów, a sięgają kilka kilometrów w głąb lądu. Nie ma tu oznaczonych szlaków dla pieszych, co stanowi dodatkową atrakcję dla piechurów – mogą się zgubić ;)
Ponieważ osiem osób z naszej ekipy zdecydowało się na podbicie piaszczystych obszarów na kółkach, podzieleni zostaliśmy na dwie mniejsze grupy. Przemek i ja jechaliśmy na quadach w drugiej rundzie, a w związku z tym należało wykorzystać najbliższe 40-50 minut na zobaczenie tyle ile się da na pieszo. Przemierzaliśmy, więc wydmy na wysokości koron drzew, które rosły tu wiele, wiele lat temu, a obecnie ich szkielety dobrze zakonserwowane są w piasku. Obserwowaliśmy ruch drobnych ziarenek spowodowany niewielkim wiatrem, co dawało efekt delikatnej mgiełki i spoglądaliśmy w wydmową przepaść, tuż za którą rozciągał się las. Czas minął nam bardzo szybko, z daleka widzieliśmy nadciągającą pierwszą część naszej grupy, rozchachaną od ucha do ucha. No cóż skoro im się udało i sprawiło taką frajdę to i nam się wszystko powiedzie, a zatem do dzieła!

Quadowa zabawa była warta swojej ceny. Długo potem z Przemkiem wymienialiśmy się wrażeniami, jednakże na dzień dzisiejszy jesteśmy zdania, że ten jeden raz w zupełności nam wystarczy i nie musimy tego chwilowo powtarzać.




Zadowoleni, uśmiechnięci od ucha do ucha zakwaterowaliśmy się w naszych nowych pokoikach. Matt ponownie dał nam czas wolny. Niektórzy poszli na spacer w kierunku, gdzie widzieliśmy ostatnio wombata, chyba z nadzieją przyłapania go ponownie na przekąsce. My natomiast postawiliśmy na zapoznanie się z okolicą. Nasza kwatera znajdowała się w tak dzikiej okolicy, że małe kangurki wallaby podchodziły pod domki, ptaki kradły kosztowności, wieczorem pałanki wybierały resztki ze śmietników (dlatego pokrywy od kontenerów były dodatkowo obciążone porządnym kawałkiem drewna), a diabły tasmańskie zadowalały się obuwiem. Trzeba, więc było pamiętać o zamykaniu drzwi, by przypadkiem następnego dnia nie zwiedzać okolicy na boso.

Na naszym spacerze spotkaliśmy kilka małych wallaby i pomimo iż nie widzieliśmy diabełka, to trafiło nam się jego gówienko :) Do kuchni na obiad wróciliśmy punktualnie o planowanej godzinie. Dziś Szef Matt serwuje pyszny ryż z kurczakiem i warzywami. Po obiadokolacji siedzieliśmy całą grupą przy piwku rozmawiając i śmiejąc się. Właśnie teraz, kiedy zdążyliśmy się nauczyć swoich imion i zżyliśmy się ze sobą, przyszło nam się już prawie rozstawać – przed nami ostatni wspólny dzień przygód... ale nie ostatni dla mnie i Przemka.

Nieomalże tradycyjnie o 22.00 wymiękliśmy, na całe szczęście nie jako pierwsi :) Na jutro planowane opuszczenie resortu przy Cradle Mt mniej więcej na 8.15, a zatem kolorowych snów.
Pokaż Droga ze Strahan do resortu Cradle Mt na większej mapie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz