wtorek, 9 listopada 2010

Balanda – white fella

Pobudka miała być o 6.30, ale z powodu licznych zwierząt informujących, że słońce już wstało obudziliśmy się przed czasem. Pomimo, że w nocy było chłodniej to i tak byliśmy przepoceni. Przemek spakował nasze bagaże, ja tymczasem tradycyjnie udałam się pod prysznic, a potem na śniadanie. Tym razem self-service, niektórzy decydowali się na tosty, a ja i Przemek zadowoliliśmy się kanapkami z dżemem.

Bilet wstępu do Kakadu National ParkOkoło 8.00 wszystko już było gotowe, spakowane, posprzątane, możemy więc jechać dalej :) Dzisiaj mieliśmy przekraczać granice Kakadu Parku. W związku z tym wszyscy otrzymaliśmy od Damo bilety wstępu, za które zapłaciliśmy stosownie wcześniej. Każdy bilet ma datę ważności, upływającą po 14 dniach od momentu wejścia do parku (jednokrotnie można przedłużyć czas pobytu w parku o kolejne 14 dni, za okazaniem dowodu tożsamości ze zdjęciem) oraz zawiera pełne imię i nazwisko jego posiadacza. Wejściówkę trzeba mieć przy sobie cały czas i w razie konieczności okazać ją straży leśnej. 38,8% wpływów ze wstępu do Kakadu Parku – $25,00 od turysty – otrzymuje społeczność aborygeńska, rząd – resztę, za którą jest zobowiązany utrzymywać infrastrukturę w parku. Zanim jednak rząd podejmie jakiekolwiek działania, zawsze najpierw musi otrzymać akceptację starszyzny aborygeńskiej.

Kakadu National Park
Mapa UbirrNaszym pierwszym przystankiem w Kakadu National Park było Ubirr. Już sama trasa do celu była bardzo urzekająca, ale Ubirr wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Zanim jednak opiszę co widzieliśmy, muszę napomknąć o pewnej atrakcji jaka tam na nas czekała. Tuż przed przyjazdem na parking pod Ubirr Damo oznajmił, że społeczność aborygeńska udostępniła te obszary do zwiedzania pod jednym warunkiem, a mianowicie, że turyści będą postępować według tradycji aborygeńskich. Oczywiście dotyczy to również korzystania z toalety, w związku z czym w specjalnym szałasie mieliśmy wykopać dołek, załatwić potrzebę, zasypać dołek ziemią, po czym uklepać wzgórek... Tak w każdym bądź razie przedstawiała się teoria, a w praktyce... Ku naszemu zaskoczeniu, okazało się, że we wskazanym miejscu była najzwyczajniejsza toaleta. Wszyscy byliśmy zawiedzeni, zero atrakcji, za to Damo cieszył się jak dziecko, że zrobił nas w konia! 1:0 dla niego ;)

W drodze do Main Gallery - Ubirr W drodze do Main Gallery - Ubirr Balanda – white fella

Wracając do Ubirr, to tutaj podziwialiśmy jedną z najciekawszych kolekcji sztuki naskalnej na świecie i jedne z najpiękniejszych widoków na rozległy krajobraz Kakadu. Zachwycało mnie wszystko: skały przez, które przedzierała się roślinność, zwierzęta, zapach unoszący się w powietrzu, kolory, australijska historia.

Main Gallery - Ubirr Main Gallery - Ubirr Main Gallery - Ubirr

W czasie naszego spaceru dowiedzieliśmy się trochę o znaczeniu spektakularnych malowideł naskalnych. Tradycyjne malunki przekazują historię tego ludu i nauczają młodych. Są one częścią niepiśmiennej biblioteki wiedzy i duchowych wierzeń aborygeńskiej społeczności. Opowiadają historie o śpiewie, tańcu, muzyce, ceremoniach, polowaniach, jedzeniu itp.

Ubirr Ubirr Ubirr

Niektóre obrazy są szczególnie ważne, przypuszcza się bowiem, że są one namalowanie przez Pierwszych Ludzi epoki powstania (z ang. First People of the creation era), nazywanych czasami Dreamtime. W Main Gallery (Ubirr) większość rentgenowskich (gdyż większość z nich odzwierciedla również wewnętrzną budowę ludzi i zwierząt) rysunków zachowała się z okresu tak zwanego „freshwater period”, czyli z ostatnich 1500 lat. Pokazują one różnorodność obfitego jedzenia dostępnego na tych terenach między innymi: ryb, małży, wallabies, goanna, kolczatek oraz warzyw pochrzyn (jams). Jednakże znajdują się tu także i bardziej współczesne dzieła, dzieła kontaktowe związane z balanda, co w Arnhem Land (Northern Territory) oznacza białego człowieka („white fella”). Balanda uwieczniony na skale w Ubirr ma ręce schowane w kieszeniach i duże buty na nogach i to właśnie po tym można go rozpoznać. Określa się, że obraz ten pochodzi z około 1880 roku.

Ubirr Ubirr Ubirr Ubirr Ubirr

Z głównej galerii (Main Gallery) skierowaliśmy się w stronę Namarrkan Sisters na zapierający dech w piersiach punkt widokowy Nadab Lookout. Coś niesamowitego! Z jednej strony skały, z drugiej rozlewisko, na lewo pole dzikiego ryżu, na prawo busz, a wszystko obserwuje się z góry z widokiem 360˚.


W Ubirr było tak pięknie, że chciało się zostać dłużej, ale 39˚C w cieniu nakłaniało do opuszczenia szczytu wzgórza, gdzie tego cienia było próżno szukać ;) Chyba wszyscy byliśmy zauroczeni i wszyscy byliśmy głodni :)


Następny przystanek kemping w Jabiru, ale tylko na czas lunchu, bo nasz nocleg miał być w innym miejscu. Zanim jednak tam pojechaliśmy Damo pokazał nam hotel w kształcie krokodyla. Moim zdaniem super pomysł. Niestety z samochodu ciężko było zrobić zdjęcie stąd korzystam z innych źródeł :)

Czarne KakaduDziś na lunch hot dogi i choć nie przepadam za parówkami to te szczególnie mi smakowały. Załapałam się też na wczorajsze kiełbaski z bawoła, pychotka :) Po lunchu nadszedł czas na ulgę dla organizmu. Chyba każdy już o tym myślał – kilka chwil w wodzie :) Idąc na basen mijaliśmy śliczne dwie czarne kakadu, już wcześniej w trasie widywaliśmy te ptaki kilkakrotnie, ale teraz nadarzyła się okazja do zrobienia paru zdjęć.


Nie wiem ile czasu spędziliśmy pluskając się, najważniejsze jednak, że po wszystkim mokre koszulki przynosiły ochłodę organizmowi i znowu byliśmy gotowi na kolejne podboje Kakadu Parku. Tym razem czekało na nas Bowali Visitor Centre. Bowali (Bor-warl-ee) jest Gun-djeihmi nazwą lokalnego obszaru i potoku należącego do klanu Mirrar, którego główny język to Gun-djeighmi. Centrum Bowali nie należy do dużych, ale można dowiedzieć się w nim kilku ciekawych rzeczy, głównie dotyczących fauny i flory. Mogłam tu podziwiać pracę jednego z Aborygenów w trakcie uwieczniania żółwia na kamieniu. Gdy tak stałam i przyglądałam się jego wysiłkom podeszła do mnie pani z centrum i powiedziała, że odtwarza on dzieło swojego dziadka i że to trudne oraz bardzo pracochłonne zajęcie. Otrzymałam też zgodę na zrobienie zdjęcia :) To właśnie w Bowali upał skłonił nas do kupienia pysznych zimnych lodów, niestety smakujących malizną ;)

Mapa okolic Anbangbang
Broń palna w Anbangbang GalleryCzas w miejscu stanąć nie chciał, trzeba więc było zająć miejsca w klimatyzowanym busiku, następny przystanek Anbangbang Gallery w Nawurlandja. Tak naprawdę to co widzieliśmy tutaj to tylko szczątki całości. Obszar ten w 99,9% zamknięty jest dla zwiedzających, gdyż stanowi on święte miejsce Aborygenów. Można tu zobaczyć naskalne obrazy przedstawiające mężczyzn polujących na kangury (polowali tylko mężczyźni), tańczących ludzi , a także jak w przypadku Ubirr, zauważyć sztukę kontaktową, tym razem broń palną. Jednak główną atrakcją tej galerii jest Nabulwinjbulwinj, czyli niebezpieczny duch, zjadający kobiety, które uprzednio bije swoim yam. Po obejrzeniu galerii Anbangbang poszliśmy jeszcze na krótki spacer w tej okolicy do punktu widokowego Gunwarrde Warrde Lookout. Z tego miejsca można zobaczyć Lightning Dreaming, gdzie żyje Namarrgon.

Anbangbang Anbangbang Anbangbang Nabulwinjbulwinj - Anbangbang Like to Dance? - Anbangbang

Po opuszczeniu Anbangbang skierowaliśmy się prosto na miejsce naszego nowego kempingu w Cooinda, a tu kolejne zaskoczenie. Namioty prezentowały się podobnie, jedyna różnica z zewnątrz to dodatkowe zaciemnienie moskitiery, żeby słońce za bardzo nie prażyło. Za to w środku, no nie! Łóżka! Zwykłe najprawdziwsze łóżka! Z kempingu na kemping coraz lepiej. Szybko się zakwaterowaliśmy i zabraliśmy za przygotowanie obiadu. Dzisiaj kurczak z ryżem, nieco pikantny, ale dobry. Trochę posiedzieliśmy przy stole, tym razem na dworze, a nie w kuchni polowej, gdyż tam było za gorąco, po czym posprzątaliśmy i wybraliśmy kierunek basen.

Na dworze było już ciemno, biorąc pod uwagę teren kempingu, łatwo się zgubić. Na całe szczęście spotkaliśmy Philippę i Dean'a i razem szukaliśmy pozostałych członków naszej grupy. Wydawało nam się, że są na basenie, ale gdzie basen? Snując się z naszymi latarkami, w końcu wypatrzyliśmy oczko z wodą, uratowani. Trochę dla nas było zastanawiające, że nie ma tu nikogo oprócz naszej czwórki, ale co tam. Pływając na plecach zachwycałam się widokiem roztaczającym się nade mną. Rozgwieżdżone niebo pomiędzy palmami – bajka! Nie wiem, która była godzina, ale gdy opuszczaliśmy Philippę i Dean’a na dworze było już chłodno. Niby fajnie jak się jednak okazało, był to chłód czasowy, aż do momentu, gdy obeschliśmy i znowu poczuliśmy otaczającą nas duchotę. W drodze do namiotu jakoś udało nam się znaleźć łazienki, wpisać kod dostępu C0152 i zadowolić się orzeźwiającym prysznicem.

W naszym namiocie
GeckoPrzed łazienkami skakały tutejsze ropuchy cane toad, sprowadzone do Australii przez Brytyjczyków. Miały one minimalizować ilość insektów, zamiast tego minimalizują liczbę krokodyli i innych zwierząt. Są one bowiem toksyczne, a nieświadome tego stwory chętnie się nimi pożywiają, płacąc za to najwyższą cenę. Ropucha - Cane ToadNa ścianach łazienki spacerowały też śliczne gekony z wyłupiastymi oczyma. Nie mogliśmy niestety się im zbyt długo przyglądać, bo trzeba było zmykać przed komarami. Przemek wspomniał mi w drodze do namiotu, że w łazience spotkał Tobiasa i podobno pozostali też byli na basenie. W kuchni polowej zastaliśmy resztę grupy, i w rzeczy samej kąpali się. Jak to możliwe?! Otóż na Gagudju Lodge Cooinda znajdują się dwa baseny, my znaleźliśmy mniejszy przeznaczony dla osób z przyczepami kempingowymi. Teraz to już nieważne :) Mały basen też dobrze się sprawdził :) Jeszcze trochę posiedzieliśmy ze wszystkimi, Przemek nawet zagrał kilka razy w jakąś grę z kostkami przedstawiającymi różne zwierzęta. Ideą było odgadnięcie ile różnych zwierząt jest na stole i czy przypadkiem ktoś z grających nie kłamie podając ich liczbę. Szybko jednak się zniechęcił po trzech przegranych, więc oboje poszliśmy do łóżek :)


Tej nocy chyba najlepiej mi się spało.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Szczęka mi opadła! Super! ;)

Anonimowy pisze...

Aha - Geko kojarzę z wyprawy na południe Francji - też łaziły tam nocą na ścianach... :)

Anonimowy pisze...

Będzie ciąg dalszy? Nie mogę się doczekać...

Urszula pisze...

Aleś jest niecierpliwy ;)

Wszystko będzie w swoim czasie...

Prześlij komentarz