Uuu... znów dzień pełen wrażeń, ale jak zwykle po kolei :)
Najpierw oczywiście trzeba było się wyspać, bo w tygodniu nie ma na to szans, dlatego wstaliśmy dopiero parę minut po 9.00. Rano jak to zazwyczaj bywa wiele rzeczy trzeba zrobić: skorzystać z łazienki, zjeść śniadanko, obejrzeć „Fakty”, delektować się kawusią, sprawdzić pocztę itp.. Tym samym do miasta wybraliśmy się dopiero po 11.00! Dzisiejszy cel Art Gallery NSW, a tam The First Emperor China’s Entombed Warriors, czyli pierwszy chiński cesarz Qin Shihuang (w skrócie Qin Shi) i jego terakotowa armia (chińscy zakopani wojownicy). Już przed samym muzeum spotkać można było wiele osób, wszyscy zainteresowani tym samym – zobaczyć terakotową armię.
Przy wejściu na wystawę przywitał nas Qin Shihuang nazywany Pierwszym Cesarzem. Urodził się w 259 p.n.e., a królem został w wieku 13 lat. Na początku jego cesarstwo było niewielkie, przez kolejne 25 lat Qin Shi podbijał kolejne tereny, a po zdobyciu ostatniego stanu w 221 p.n.e. Qin Shihuang mianował sam siebie Pierwszym Cesarzem Zjednoczonych Chin (The First Emperor of a unified China). Miał on obsesję związaną z własną nieśmiertelnością, w związku z czym poszukiwał „eliksiru nieśmiertelności”. Zmarł w trakcie jednej z podróży w 210 p.n.e.. Ciekawe jest to, że Qin Shi zaczął podejmować pierwsze decyzje związane z własnym pogrzebem krótko po tym jak objął tron.
Zaraz po Qin Shi witającym przybyłych można było poświęcić parę minut na obejrzenie ujęć wykonanych w grobowcu pierwszego chińskiego cesarza, czyli całej terakotowej armii. To taki przedsmak, przed wystawą :) Nie zostaliśmy jednak tutaj zbyt długo, bo moim zdaniem zbyt wiele poświęcono pokazywaniu turystów niż samej armii. Podążyliśmy, więc w kierunku pierwszej z czterech sal, na środku której stały dwa z trzech dzwonów. Ponadto sala ta zapoznawała nas z:
W drugiej sali widzieliśmy między innymi oficjalną pieczęć Qin’a. Była to jedna z części programu standaryzacji wprowadzonej przez Pierwszego Cesarza. Wszystkie oficjalne pieczęci, które pierwotnie były zrobione ze złota, srebra, rogów nosorożca, lub żelaza, miały być wykonywane z brązu. Tutaj również można było zapoznać się z cesarskimi inskrypcjami wyrytymi na steli w Mount Yi. Natomiast to, co zachwyciło mnie w tej sali to świecznik w kształcie ptasiej nogi, podtrzymującej koło, na którym znajdowało się miejsce na trzy świeczki. Ten też mogłabym sobie wziąć :) Oprócz tego widzieliśmy ogromne rzeźbione cegły, bruk (również z wzorami) oraz różnego rodzaju formy.
I w końcu trzecia sala, to tu przywitali nas wojownicy terakotowej armii:
Jak widać w porównaniu do ogromu armii, reprezentacja, która odwiedziła Sydney była niewielka, ale i tak wrażenie niesamowite! Wszyscy powyżej wymienieni stali sobie wyeksponowani na środku sali, a dookoła nich spory tłum, każdy przyglądał się z podziwem. Dowiedzieliśmy się, że na niektórych figurach znaleziono pigmenty farb, co wskazuje na to, że byli oni pomalowani, na przykład skóra była koloru różowego. W tej samej sali, gdzie byli wojownicy, na jednej ścianie wyświetlany był film z zaprezentowaną pracą archeologów, na drugiej ścianie pojawiały się twarze i fryzury wybranych wojowników, dzięki czemu można było wyłapać różnice. Znajdowały się tu także informacje na temat tego ilu wojowników i gdzie już odkryto, a ile szacuje się, że jeszcze jest.
I tym samym dotarliśmy do ostatniej części z przepięknym rydwanem, zaprzężonym w cztery konie. Przemek zauważył, że obok powożącego znajdowała się kusza, która zupełnie umknęła mojej uwadze. Pisałam, bowiem właśnie sms-a, w końcu nie można było korzystać z aparatu fotograficznego, ale nikt nie wspominał o używaniu telefonu komórkowego ;) Woźnica był prawdopodobnie generałem, na co wskazuje nakrycie głowy. Stoi on pod okrągłym baldachimem i oprócz wspomnianej kuszy miał gdzieś tam także miecz, którego jednak nie udało nam się wypatrzeć. Tutaj także widzieliśmy trzy ptaki, które pochodzą z miejsca symbolicznego nieba dla Pierwszego Cesarza w jego życiu po życiu. Podobno w tym niebie znajdowało się jeszcze 15-stu ceramicznych muzyków, 46 ptaków wodnych: 6 żurawi (z czego jednego widzieliśmy), 20 łabędzi (też widzieliśmy) i 20 dzikich łabędzi (widzieliśmy :)), przy czym, podobnie jak z wojownikami tak i tu, nie ma dwóch identycznych figur. Oprócz tego mogliśmy podziwiać jeszcze zbroję, wykonaną z 600 małych części, hełm oraz niektóre egzemplarze broni.
Największą zagadką pozostaje nadal, gdzie spoczywa sam Qin Shi...
Wszystkim, którzy mają możliwość serdecznie polecam wybranie się na tę wystawę, choć domyślam się, że zobaczenie terakotowej armii w jej „domu” jest dużo bardziej zapierające dech w piersiach. Musimy się tam wybrać ;)
Gdy już zapoznaliśmy się z wystawą The First Emperor China's Entombed Warriors postanowiliśmy zobaczyć, co jeszcze ma nam do zaoferowania Art Gallery NSW. Bardzo się cieszę, że poświęciliśmy trochę naszego czasu na podbój trzypiętrowego budynku. Dzięki temu widzieliśmy między innymi: wystawę zabytków kultury krajów azjatyckich, australijskich impresjonistów, sztukę aborygeńską, którą znamy już dość dobrze oraz sztukę nowoczesną, której ni w ząb nie rozumiem, ale czasami mnie bawi. Może bylibyśmy w Art Gallery NSW dłużej, ale w brzuszkach już burczało.
Aby nieco ochłonąć i uzupełnić „paliwo”, wybraliśmy się na spacer do miasta, gdzie zjedliśmy całkiem niezły obiadek, a wszystko zapiliśmy przepysznymi sokami z mango, pomarańczy i truskawek. Odwiedziliśmy także wyzwolonego Mikołaja i zajrzeliśmy do Darling Harbour, skąd spacerkiem ruszyliśmy w stronę domu.
Po dzisiejszym dniu zostało nam, dużo wrażeń i lektury do nadrobienia, gdyż kupiliśmy sobie książkę na temat Pierwszego Cesarza. Czas dowiedzieć się na jego temat nieco więcej :)
Najpierw oczywiście trzeba było się wyspać, bo w tygodniu nie ma na to szans, dlatego wstaliśmy dopiero parę minut po 9.00. Rano jak to zazwyczaj bywa wiele rzeczy trzeba zrobić: skorzystać z łazienki, zjeść śniadanko, obejrzeć „Fakty”, delektować się kawusią, sprawdzić pocztę itp.. Tym samym do miasta wybraliśmy się dopiero po 11.00! Dzisiejszy cel Art Gallery NSW, a tam The First Emperor China’s Entombed Warriors, czyli pierwszy chiński cesarz Qin Shihuang (w skrócie Qin Shi) i jego terakotowa armia (chińscy zakopani wojownicy). Już przed samym muzeum spotkać można było wiele osób, wszyscy zainteresowani tym samym – zobaczyć terakotową armię.
Przy wejściu na wystawę przywitał nas Qin Shihuang nazywany Pierwszym Cesarzem. Urodził się w 259 p.n.e., a królem został w wieku 13 lat. Na początku jego cesarstwo było niewielkie, przez kolejne 25 lat Qin Shi podbijał kolejne tereny, a po zdobyciu ostatniego stanu w 221 p.n.e. Qin Shihuang mianował sam siebie Pierwszym Cesarzem Zjednoczonych Chin (The First Emperor of a unified China). Miał on obsesję związaną z własną nieśmiertelnością, w związku z czym poszukiwał „eliksiru nieśmiertelności”. Zmarł w trakcie jednej z podróży w 210 p.n.e.. Ciekawe jest to, że Qin Shi zaczął podejmować pierwsze decyzje związane z własnym pogrzebem krótko po tym jak objął tron.
Zaraz po Qin Shi witającym przybyłych można było poświęcić parę minut na obejrzenie ujęć wykonanych w grobowcu pierwszego chińskiego cesarza, czyli całej terakotowej armii. To taki przedsmak, przed wystawą :) Nie zostaliśmy jednak tutaj zbyt długo, bo moim zdaniem zbyt wiele poświęcono pokazywaniu turystów niż samej armii. Podążyliśmy, więc w kierunku pierwszej z czterech sal, na środku której stały dwa z trzech dzwonów. Ponadto sala ta zapoznawała nas z:
- maskami dla zwierząt (głównie koni),
- dzwonkami dla koni,
- nożami,
- mieczami,
- czajnikami,
- miskami na wodę,
- dachówkami,
- czy lusterkami.
W drugiej sali widzieliśmy między innymi oficjalną pieczęć Qin’a. Była to jedna z części programu standaryzacji wprowadzonej przez Pierwszego Cesarza. Wszystkie oficjalne pieczęci, które pierwotnie były zrobione ze złota, srebra, rogów nosorożca, lub żelaza, miały być wykonywane z brązu. Tutaj również można było zapoznać się z cesarskimi inskrypcjami wyrytymi na steli w Mount Yi. Natomiast to, co zachwyciło mnie w tej sali to świecznik w kształcie ptasiej nogi, podtrzymującej koło, na którym znajdowało się miejsce na trzy świeczki. Ten też mogłabym sobie wziąć :) Oprócz tego widzieliśmy ogromne rzeźbione cegły, bruk (również z wzorami) oraz różnego rodzaju formy.
I w końcu trzecia sala, to tu przywitali nas wojownicy terakotowej armii:
- Generał w zbroi – największy, wraz ze wstążką miał 2 m, do tej pory odnaleziono jedynie 9 generałów.
- Oficer w zbroi – rozpoznać, go można po czapce, jest nieco niższy od generała, a jego wyraz twarzy jest nieco mniej groźny, podobno trzymał w prawej dłoni broń.
- Żołnierz piechoty, bez zbroi – włosy miał spięte w koka i oczywiście ubranie lekkie, samą szatę.
- Żołnierz piechoty w zbroi – odnalezieni jedynie w rozkopie 1, podobny jest do żołnierza piechoty bez zbroi, oczywiście różnicą jest opancerzenie.
- Stojący łucznik –pozycja jego wskazuje na to, że oryginalnie trzymał on kuszę, jedną z najbardziej wyrafinowanych broni w tamtym czasie, odnalezieni jedynie w rozkopie 2.
- Klęczący łucznik w zbroi – chronił on kawalerzystę i woźnicę.
- Kawalerzysta – nosił on krótką zbroję i szatę, w prawej ręce oryginalnie trzymał lejce, lewa ręka wskazuje na to, że znajdowała się w niej broń, ten typ figur odnaleziony został tylko w rozkopie 2.
- Koń kawalerzysty – charakteryzuje się siodłem i tym, że jest wyższy i dłuższy niż koń do powożenia, co ciekawe w tamtym okresie nie było strzemion.
- Woźnica – nakrycie głowy wskazuje, że był to oficer, w wyciągniętych rękach trzymał pierwotnie wodze, rydwany zaprzężone były w cztery konie, odnaleziono je we wszystkich trzech dołach, ale co ciekawe tylko jednego w trzecim.
- Koń woźnicy
Jak widać w porównaniu do ogromu armii, reprezentacja, która odwiedziła Sydney była niewielka, ale i tak wrażenie niesamowite! Wszyscy powyżej wymienieni stali sobie wyeksponowani na środku sali, a dookoła nich spory tłum, każdy przyglądał się z podziwem. Dowiedzieliśmy się, że na niektórych figurach znaleziono pigmenty farb, co wskazuje na to, że byli oni pomalowani, na przykład skóra była koloru różowego. W tej samej sali, gdzie byli wojownicy, na jednej ścianie wyświetlany był film z zaprezentowaną pracą archeologów, na drugiej ścianie pojawiały się twarze i fryzury wybranych wojowników, dzięki czemu można było wyłapać różnice. Znajdowały się tu także informacje na temat tego ilu wojowników i gdzie już odkryto, a ile szacuje się, że jeszcze jest.
I tym samym dotarliśmy do ostatniej części z przepięknym rydwanem, zaprzężonym w cztery konie. Przemek zauważył, że obok powożącego znajdowała się kusza, która zupełnie umknęła mojej uwadze. Pisałam, bowiem właśnie sms-a, w końcu nie można było korzystać z aparatu fotograficznego, ale nikt nie wspominał o używaniu telefonu komórkowego ;) Woźnica był prawdopodobnie generałem, na co wskazuje nakrycie głowy. Stoi on pod okrągłym baldachimem i oprócz wspomnianej kuszy miał gdzieś tam także miecz, którego jednak nie udało nam się wypatrzeć. Tutaj także widzieliśmy trzy ptaki, które pochodzą z miejsca symbolicznego nieba dla Pierwszego Cesarza w jego życiu po życiu. Podobno w tym niebie znajdowało się jeszcze 15-stu ceramicznych muzyków, 46 ptaków wodnych: 6 żurawi (z czego jednego widzieliśmy), 20 łabędzi (też widzieliśmy) i 20 dzikich łabędzi (widzieliśmy :)), przy czym, podobnie jak z wojownikami tak i tu, nie ma dwóch identycznych figur. Oprócz tego mogliśmy podziwiać jeszcze zbroję, wykonaną z 600 małych części, hełm oraz niektóre egzemplarze broni.
Największą zagadką pozostaje nadal, gdzie spoczywa sam Qin Shi...
Wszystkim, którzy mają możliwość serdecznie polecam wybranie się na tę wystawę, choć domyślam się, że zobaczenie terakotowej armii w jej „domu” jest dużo bardziej zapierające dech w piersiach. Musimy się tam wybrać ;)
Gdy już zapoznaliśmy się z wystawą The First Emperor China's Entombed Warriors postanowiliśmy zobaczyć, co jeszcze ma nam do zaoferowania Art Gallery NSW. Bardzo się cieszę, że poświęciliśmy trochę naszego czasu na podbój trzypiętrowego budynku. Dzięki temu widzieliśmy między innymi: wystawę zabytków kultury krajów azjatyckich, australijskich impresjonistów, sztukę aborygeńską, którą znamy już dość dobrze oraz sztukę nowoczesną, której ni w ząb nie rozumiem, ale czasami mnie bawi. Może bylibyśmy w Art Gallery NSW dłużej, ale w brzuszkach już burczało.
Aby nieco ochłonąć i uzupełnić „paliwo”, wybraliśmy się na spacer do miasta, gdzie zjedliśmy całkiem niezły obiadek, a wszystko zapiliśmy przepysznymi sokami z mango, pomarańczy i truskawek. Odwiedziliśmy także wyzwolonego Mikołaja i zajrzeliśmy do Darling Harbour, skąd spacerkiem ruszyliśmy w stronę domu.
Po dzisiejszym dniu zostało nam, dużo wrażeń i lektury do nadrobienia, gdyż kupiliśmy sobie książkę na temat Pierwszego Cesarza. Czas dowiedzieć się na jego temat nieco więcej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz