niedziela, 12 grudnia 2010

Z Mikołajem na krańcu Sydney

Trzy tygodnie temu przyszło mi być słomianą wdówką, jako, że Przemek wyjechał na 14 dni do Singapuru i Seulu. Myślałam, że będę mogła część tego czasu spożytkować na słodkie lenistwo, że uda mi się napisać coś niecoś o poczynaniach słomianego wdowieństwa, że pojawią się moje zdjęcia na blogu z różnych plaż. Niestety, a może „stety”, byłam ciągle zajęta włącznie z weekendami. Wracałam do domu czekałam na Skype na Przemka, albo od razu kładłam się spać. I tak oto minęły mi dwa tygodnie bez mojej drugiej połowy. Za to po Jego powrocie postanowiliśmy trochę zaszaleć. W sobotę 11.12. pływaliśmy promami po zatoce sydneyskiej i nie tylko, a dzisiaj…


W planach była wczesna pobudka, ale się nie udało :) Dopiero około 9.00 zwlekliśmy się z łóżka. Tak to jest, gdy jednego dnia wraca się późno do domu, a na następny planuje kolejne voyage. O dziwo pomimo dłuższego sennego szaleństwa, zdążyliśmy na autobus, który dzień wcześniej wybraliśmy, a który dowieźć nas miał na Palm Beach i w końcu dowiózł :)

Sama podróż do oddalonej od centrum o 40 km plaży zajęła nam ponad półtorej godziny w jedną stronę. Na początku autobus przedzierał się przez korki miejskiej puszczy, co strasznie mnie nużyło, starałam się jednak próbować odgadnąć nasze położenie. Czasami przychodziło mi to z trudem innym razem mijaliśmy znane mi okolice, jak choćby Neutral Bay, gdzie mają najlepsze migdałowe rogaliki. Im bliżej byliśmy celu tym ciekawsze widoki pojawiały się za oknem. Moją uwagę przykuła ddddługa plaża, od razu pomyślałam sobie o mieszkańcach tych okolic, którzy mają możliwość mieszkania w tak ciekawym miejscu. Niedaleko Palm Beach autobus zaczął jechać krętą drogą i znacznie zwolnił, a wodę było widać raz po prawej, raz po lewej stronie :) I w końcu nasz oczekiwany cel – Palm Beach.


Palm Beach uznawana jest jeszcze za dzielnicę Sydney, jest to najbardziej wysunięty punkt na północ od centrum. Po raz pierwszy powiedziała mi o niej Candy, gdy dopytywałam się gdzie tak naprawdę kończy się to miasto. Wówczas Candy wpadła na pomysł zabrania nas w te rejony, niestety nigdy nie udało się jej tego zrealizować. Nie tak dawno temu o Palm Beach przypomniała mi jej siostra Sandi. Miałyśmy się tam wybrać na kilka dni podczas nieobecności Przemka, nieoczekiwane okoliczności pokrzyżowały nam jednak te plany. Właściwie ucieszyłam się z tego powodu, bo słyszałam same wspaniałe rzeczy o tym miejscu i chciałam pojechać tam z Przemkiem. W końcu uznaliśmy, że nadeszła odpowiednia pora.


Na początku w tym rejonie znajdował się port Cabbage Tree Boat Harbour (Cabbage Tree, czyli Kordylina australijska). Od niego to plaża otrzymała nazwę Cabbage Tree palms, a żeby było łatwiej w późniejszym okresie przechrzczono ją na Palm Beach. Myślę, że warto również wspomnieć, że Palm Beach została wykorzystana w australijskiej operze mydlanej „Home and Away”. W serialu tym jest to fikcyjne miasto Summer Bay.

Jest to przyjemne miejsce dla osób lubiących plażowanie: nie ma tu takich tłumów jak w pobliżu centrum Sydney, tuż przy plaży nie ciągnie się szeroka droga, której szum przejeżdżających samochodów zlewałby się z szumem wody, i w końcu można cieszyć się towarzystwem ciekawej przyrody oraz Oceanem Spokojnym – choć nie koniecznie spokojnym. My z Przemkiem odczuwaliśmy jednak pewien niedosyt. Nie zaliczamy siebie do „naleśniczków” – czyli osobników uwielbiających smażyć się godzinami na plaży. Oboje wolimy bardziej intensywny wypoczynek, tak więc na Palm Beach oprócz pięknej plaży spodziewaliśmy się znacznie większej ilości rozrywek przeznaczonych dla turystów. Niestety prócz plaży i mini targowiska nie udało nam się znaleźć tam nic więcej ciekawego. Być może inaczej pisałabym teraz gdybyśmy weszli na teren Barrenjoey Head Aquatic Reserve, ale to następnym razem.

Jakoś jednak zagospodarowaliśmy sobie nasz czas i oczywiście nie obyło się bez pływania. Woda w tym dniu miała 18 stopni i na początku miało się wrażenie zimna, ale tak naprawdę temperatura była idealna. Przyjemnie ciepły ocean i nie za duże fale pozwalały mi troszkę zaszaleć. Przemek za to, prócz pilnowania dobytku ;) zobowiązany był do odwzajemniania życzeń i uprzejmości świątecznych, gdyż wzbudzał dość spore zainteresowanie wśród reszty plażowiczów :)


Gdyby Palm Beach znajdowała się gdzieś bliżej centrum, albo my bliżej Palm Beach na pewno zaglądalibyśmy tam częściej :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Te Mała wdechowy ten Twój Mandaryn

Urszula pisze...

Dziękuję, wiem :) I z obowiązków swych dobrze się wywiązuje :)

Prześlij komentarz