niedziela, 26 grudnia 2010

I w końcu się udało!

O rety! Jak ciężko było wstać, do tego pogoda w niczym dziś nie pomagała, za oknem lało, ale nasze plany musiały być zrealizowane toteż z bólem serca wstaliśmy z łóżka.

Właśnie dziś w tak zwany przez Australijczyków Boxing Day odbywa się coroczny wyścig Sydney-Hobart. W zeszłym roku, również z powodu pogody, pozostaliśmy w domu, w tym roku uznaliśmy, że nie pozwolimy by cokolwiek popsuło nam tę zabawę. Tym samym około 12.30 byliśmy już nad zatoką i wypatrywaliśmy dużych i małych żagli, które wkrótce miały zmierzyć się we wspólnej rywalizacji. Im bliżej godziny 13.00 tym więcej osób pojawiało się u wybrzeża w tym samym celu co my. Niektórzy z lornetkami, inni z aparatami fotograficznymi. Byliśmy z Przemkiem zafascynowani wszystkim, zarówno tym jak sprawnie żaglówki poradziły sobie z ustawieniem się na linii startu, jak i tym jak wiele nad nimi latało helikopterów. Doliczyliśmy się piętnastu, niewykluczone jednak, że było ich więcej. Śmiem przypuszczać, że tylko nieliczne były helikopterami patrolującymi, pozostałe to przypuszczalnie fani wyścigu, którzy w ten sposób chcieli śledzić choć początkową jego fazę.

Krótko po starcie, gdy już nie było czego obserwować, a przynajmniej z brzegu, poszliśmy spacerkiem w kierunku miasta. Sami czasami siebie zaskakujemy, jak to bez mapy potrafimy dotrzeć wszędzie ;) Dopóki znajdowaliśmy się poza ścisłym centrum na ulicach miasta było bardzo przyjemnie, jednak, gdy dotarliśmy do Hyde Parku i chcieliśmy przedrzeć się tędy do Darling Harbour, już nie było tak miło. Wpadliśmy w gigantyczny korek, który utworzył się na Market Street. Ludzi było po prostu multum, nie sposób kogokolwiek wyprzedzić, aż nie mogłam się oprzeć i poprosiłam Przemka o kilka pamiątkowych fotek. W życiu jeszcze nie zdarzyło mi się przebywać wśród tak licznego towarzystwa. A wszystko to za sprawą Boxing Day i corocznych wyprzedaży poświątecznych. Akurat przy Market Street zlokalizowane są niektóre centra handlowe, wśród nich nowo otwarty Westfield i znane nam doskonale QVB. Zanim tutaj dotarliśmy liczyliśmy na to, że napijemy się mrożonej kawy, dzień bowiem zrobił się bardzo ładny, ciepły i słoneczny, niestety zamiast kawy, marzyliśmy o wydostaniu się stąd na otwartą przestrzeń.


Nie wiem ile czasu nam to zajęło, ale udało nam się w końcu przedostać się do Darling Harbour i odzyskać swobodę ruchów. Znaleźliśmy knajpkę, w której chłód zapraszał do wejścia. Zamówiliśmy dwie kawy i pozwoliliśmy sobie odpocząć. W między czasie otwierał się Pyrmont Bridge, to już któryś raz z kolei, jak mieliśmy szansę obserwować to wydarzenie, mamy coś szczęście do tego mostu.

Czym się zorientowaliśmy było już grubo po 15.00. Poszliśmy do Australian National Maritime Museum. Mieliśmy nadzieję wejść na wszystkie okręty udostępnione do zwiedzania, ale niestety było już za późno. Mogliśmy, co najwyżej zdecydować się na jeden z nich. W związku z tym szybka decyzja, dziś muzeum tylko w środku, a okręty zostawiamy na kolejny dzień.


W środku poza tradycyjną stałą ekspozycją była również wystawa Planet Shark – Predator or Prey, o której wcześniej czytaliśmy w blogu znajomych. Przemkowi niesamowicie podobała się wielowarstwowość zębów rekinów, przyznam, że i na mnie zrobiły one wrażenie. Podobały mi się również modele poszczególnych rodzajów rekinków, a co ważniejsze informacje znajdujące się przy nich. Jako ciekawostkę podać mogę, że jeśli chodzi o żarłacza białego, to jak do tej pory potwierdzono 437 ataków na człowieka, z czego 64 osoby zginęły. Poniżej tej informacji można było przeczytać, że w 1996 roku blisko 44.000 ludzi w USA obniosło obrażenia spowodowane toaletą, podczas, gdy tylko 20 osób z powodu rekinów, interesujące, nieprawdaż? :) Ponoć Steven Spielberg zaczyna już kręcić pierwszą z dziesięciu części WC ;)

  

Tak na poważnie, mottem wystawy jest oczywiście fakt, że to właśnie rekiny są ofiarą człowieka a nie na odwrót!

Gdy już zapoznaliśmy się z wystawą poświęconą rekinom, obejrzeliśmy pozostałą część stałej ekspozycji. Naszym zdaniem najciekawsza jest ta związana z przewożeniem więźniów do Australii. Pierwszy transport skazańców na tę wielką „wyspę” miał miejsce 13 maja 1787 roku. Od tego czasu aż do 1868 roku zostało tu przywiezionych około 168.000 więźniów (mężczyzn, kobiet i dzieci). Co ciekawe podczas rejsu większość skazańców miało dużo lepsze warunki na pokładzie statku niż osadnicy.

  

Nie wiem, która była godzina, gdy opuszczaliśmy muzeum, ale strzelił nam szalony pomysł do głowy, by przetestować nasze bumerangowe zdolności ponownie. Na niebie powoli zaczynały zbierać się chmury. Oboje wiedzieliśmy, że na wieczór zapowiadane były burze, ale nie zniechęciło nas to ani trochę, wręcz przeciwnie, przyspieszyliśmy kroku, by złapać pociąg i dotrzeć do Queens Park przed deszczem. Dziś było super, może nie udało się za pierwszym razem, ale w końcu sukces! Wracający bumerang! Teraz trzeba jeszcze opracować technikę łapania. Ja się jeszcze nie odważyłam, za to Przemek kilka razy naraził swoje palce, co później odczuwał jeszcze przez jakiś czas.

  

Zmęczeni już w deszczu wracaliśmy do domu, byliśmy jednak bardzo szczęśliwi, że jeszcze przed końcem świąt zrealizowaliśmy nasze bumerangowe marzenie :)

  


  

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wow! To teraz jesteście prawdziwymi Australijczykami! Byliście na wyprzedażach, między szczękami rekina, macie fajnego psa, no i bumerang wam wraca ;) Nie zapominajmy też, że cały czas myślicie o wybornej kawie :D

Anonimowy pisze...

Super filmiki. :)

Urszula pisze...

Dziękuję :)

Prześlij komentarz