wtorek, 15 lutego 2011

Lato, lato i (prawie) po lecie… i trochę o pogodzie w Sydney

Pogoda z definicji to „zmienne warunki meteorologiczne na danym obszarze kuli ziemskiej”. Skoro zmienne to trudno mówić o pogodzie, jako czynniku stałym, a jak sami wiecie może nas ona zaskakiwać na wiele sposobów. Postanowiłam jednak podjąć się tego wyzwania i podzielić się z Wami tym, jak to było przez ostatnie dwa lata oraz tym czego dowiedziałam się szperając w różnych źródłach.

Tegoroczne lato było zdecydowanie inne niż to z przełomu 2009/2010, wówczas temperatury były wyższe, zaryzykuję stwierdzenie, że o około 8˚C. Było dość sporo dni, w trakcie, których przekroczone zostało 40˚C w cieniu, a średnio temperatura wahała się w okolicy 35-38˚C, gdzie już na początku listopada, a dokładnie 2 listopada termometry pokazywały 37˚C w cieniu. Ciężko było cokolwiek robić, najprzyjemniejsze były dla nas wówczas centra handlowe, jak również salon w domu, ponieważ mieliśmy tam klimatyzację. Było tak ciepło, że gdy rozmawiałam z Przemkiem przez telefon strużka potu ciekła mi po ręce. Gdy wracałam do domu marzyłam tylko o prysznicu i mrożonej kawie. Przy czym prysznic pomagał tylko na krótką metę, bo po kilku minutach ciało ponownie kleiło się od potu.


Lato 2009/2010 było zdecydowanie cieplejsze, jak i bardziej mokre. Często było po prostu duszno i w związku z tym występowało sporo burz, nawet angielska wikipedia podaje, że w lutym 2010 było najwięcej opadów w Sydney od lat, a moja ulubiona strona australijskiej narodowej agencji meteorologicznej, z pogodą dla różnych regionów Australii, podaje, że w Sydney latem w 2010 roku odnotowano opady na poziomie 342.2 mm, wyższe od średniej 297.2 mm. Natomiast na przełomie całego roku 2010 w Sydney wystąpiło 146 dni deszczowych.

Wracając do temperatury latem 2010 roku mieliśmy 54 ciepłe noce, przy czym rekordowa ilość 64 nocy przypada na przełom lat 1990/1991. Warto jeszcze wspomnieć, że średnia ciepłych nocy dla Sydney to 21 (za ciepłą noc australijska narodowa agencja meteorologiczna uznaje tę, w trakcie której najniższa temperatura nie spada poniżej 20˚C). Z doświadczenia zaś wiemy, że ciepłą noc można łatwo poznać po trudnościach z zaśnięciem ;)

W tym roku tylko raz przekroczyliśmy 40˚C i to o 1˚C, a było to w pierwszym tygodniu lutego. Na całe szczęście tym razem mamy klimatyzację w sypialni i specjalnie nam to nie doskwierało :) Obeszło się też bez takiej ilości mrożonej kawy jak rok temu :) chociaż tego akurat żałuję ;) Długo, długo lato nie chciało nadejść, nawet nasi znajomi, Australijczycy, zdziwieni byli tym, co się dzieje. Sandi na przykład mówiła: „Przecież to Australia! Powinniśmy mieć około 40˚C o tej porze roku.”. W listopadzie pojawiło się kilka ciepłych dni, ale powiedziałabym, że przyjemnie ciepłych, a nie gorących, było około 30˚C (tak w granicach 25-31) mniej więcej tak samo wyglądał grudzień.

Na całe szczęście święta 2010 nie stały pod znakiem deszczu tak jak w 2009. Potem przyszedł styczeń i zrobiło się ciepło. Nadal jednak nie było to, to samo co w 2010 roku. Temperatury, jak dla mnie i Przemka były zupełnie przyjemne, mogliśmy pozwolić sobie na zwiedzanie, nie zastanawialiśmy się nad tym, gdzie by tu się schować przed słońcem i żarem jaki panuje na dworze. Mijające lato było również w porównaniu do zeszłorocznego suche. Dopiero gdzieś od około 11 lutego zaczęło padać, ale z mniejszą intensywnością niż rok temu, a temperatury spadły poniżej 30˚C (zdarzały się również zaledwie 24˚C, natomiast prognoza na następny tydzień nie rokuje żadnej poprawy). Wspomnieć należy, że w trakcie poprzednich dwóch lat nadal było ciepło aż do końca marca (28-30˚C), dopiero kwiecień przynosił chłodne poranki i wieczory. Dla mnie pogoda z przełomu 2010/2011 była zdecydowanie przyjemniejsza niż 2009/2010.

Skoro już o lecie mowa, to z czystej ciekawości sprawdziłam, jak to było w dłuższym okresie czasu. Gazeta The Sydney Morning Herald podawała, że w styczniu 2006 roku przekroczone zostały 44˚C, porównywano tę temperaturę do rekordowej odnotowanej 14 stycznia 1939, która sięgnęła 45.3˚C. Osoby znające język angielski znajdą w tym artykule nieco więcej ciekawostek. Jeśli ktoś jest zainteresowany to odsyłam również do tabeli, w której można porównać sobie temperatury maksymalne i minimalne od stycznia 1859 do grudnia 2005.

O wiośnie powiem krótko, obie, których doświadczyliśmy, były deszczowe i ze zmienną temperaturą, chociaż Australian Government Bureau of Meteorology, podaje, że to właśnie wiosna 2010 roku była najbardziej mokrą wiosną od 7 lat. W październiku 2009 temperatura zmieniała się bardzo gwałtownie. Jednego dnia było 17˚C i marzliśmy do tego stopnia, że trzeba było włączać grzejniki, podczas, gdy następnego dnia było przeszło 30˚C. Wówczas to bardzo bolały nas głowy i to właśnie wtedy Przemek, próbując sobie jakoś z tym poradzić, zaczął pić kawę. Od tamtej pory jest to jego ulubiony napój :) od którego wcześniej stronił.

Najbardziej z australijskich pór roku podoba nam się jesień. Obie, które mieliśmy okazję tu spędzić były ciepłe, ale nie upalne, nie padało też tak dużo jak wiosną, czy latem. Niestety minusem jesieni jest to, że już w kwietniu odczuwa się chłodne poranki i wieczory, a potem jest już tylko gorzej. Być może mieliśmy po prostu szczęście, ponieważ według Australian Government Bureau of Meteorology, jesień 2010 była ciepła i sucha, chociaż ta sprzed dwóch lat charakteryzowała się opadami nieco wyższymi niż średnie opady o tej porze.

No i w końcu dotarłam do zimy :) O jednej z nich już pisałam w czerwcu 2009 - Australijska zima :) Pomimo upływu czasu, to co wówczas opublikowałam jest nadal aktualne. Zima w Australii jest zimna, przydadzą się więc czapki, szaliki i kurteczka, którą czasami w ciągu dnia się ściąga :) Chcąc przyjechać do Australii weźcie, więc pod uwagę, że bez porządnego śpiwora/pierzyny można w nocy nieźle zmarznąć, co my niestety odczuliśmy na własnej skórze. Z kolei pierwszym zakupem naszych znajomych, którzy przyjechali w czerwcu, był grzejnik, z którym potem chodzili wszędzie po domu :)

W 2009 roku w czerwcu mocno padało, prawie dzień w dzień, za to w lipcu i sierpniu było już spokojniej. Czegoś podobnego spodziewałam się w minionym roku i nawet podtrzymywałam koleżankę na duchu, że deszcze wkrótce przejdą, bo przecież w 2009 lipiec był suchy. Nic z tego, w 2010 roku padało jeszcze długo, nic dziwnego skoro od 2007 roku była to najbardziej mokra zima. Można prawie było wpaść w depresję, nieomalże taką, jak w Polsce ;) Zima 2009, okazała się być trzecią najcieplejszą zimą jaką odnotowano w Sydney i w porównaniu do tej z 2010 roku, średnie opady w 2009 roku wynosił 188.8 mm, a w 2010 roku 288.8 mm, co stanowi sporą różnicę, nieprawdaż?

Czerwony pył w Sydney - 23 wrzesień 2009 Burza piaskowa w Sydney - 23 wrzesień 2009

Jak widać, z pogodą nigdy nic nie wiadomo i jak każdy z nas wie, nie tylko w Australii :)

Dużo więcej ciekawostek związanych z temperaturami panującymi w Sydney (i nie tylko) znajdziecie na stronie Australian Government Bureau of Meteorology. Zainteresowanym serdecznie polecam, zwłaszcza, że dostępna tam prognoza pogody jest jedną z najdokładniejszych w sieci, dodatkowo aktualizowana co kilka godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz