piątek, 4 lutego 2011

Trzy siostry, eukaliptusowe wyziewy i efekt Rayleigh’a

Przemek szuka gór w KatoombieW końcu nam się udało! Po przeszło 23 miesiącach pobytu w Sydney wreszcie pojechaliśmy do Blue Mountains. Przemek był wprawdzie skłony, zamiast siedzieć w pociągu, leżeć w łóżku pochrapując, a ja również mało co nie zgodziłam się na tę symfonię, jednak chęć przygody była silniejsza.

Blue MountainsDo Katoomby (Ka-toom-ba czyli „shiny, tumbling waters” błyskające, spadające wody, tak Aborygeni nazywają wodospad w Dolinie Jamison poniżej Amfiteatru Harry'ego) dotarliśmy rankiem i od razu zaatakowaliśmy biura dla turystów, gdzie na stercie darmowych gazetek znaleźliśmy mapę oraz informator „Blue Mountains Tourist”. Pierwsze było nam niezbędne, by móc wytyczyć sobie trasę marszu, z drugiego niezmiernie się cieszę, bo w końcu dowiedziałam się: Why are the Blue Mountains blue?, czyli: Dlaczego Góry Błękitne są niebieskie?. Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedź była zadziwiająco prosta. Jak do tej pory spotkałam się z teorią, że kolor ten nadają miliony kropelek olejków eterycznych uwalnianych do atmosfery przez ogromną liczbę drzew eukaliptusowych. Odpowiedź ta jest jednak nie do końca prawidłowa!

Mapa Katoomby i Blue MountainsW 1955 roku proboszcz ówczesnej parafii, trapiony niebieskością gór, wystosował zapytanie do Wydziału Fizyki na Uniwersytecie Sydneyskim. Profesor Harry Messel odpowiedział mu, że ma to związek po prostu z rozpraszaniem Rayleigh’a, z uwagi na występowanie w atmosferze maleńkich cząstek, jak choćby pyłu. Zatem do niebieskości nie potrzeba otaczać się eukaliptusami.

Błędna teoria z kropelkami oleju z eukaliptusów, pojawiła się w 1900 roku, kiedy to Lady Audrey Tennson żona gubernatora Południowej Australii podróżowała do jaskiń Jenolan przez Blue Mounitains. Wówczas to jej kierowca poinformował ją, że być może jest to związane z olejkami z drzew eukaliptusowych. Niestety obecnie ta nieścisła teoria nadal jest powielana.

My i Trzy SiostryZadowoleni z naszych nowych nabytków, zahaczyliśmy jeszcze o Subway’a, Proces tworzenia się Trzech Sióstrgdzie kupiliśmy ciepłą bułeczkę z awokado i kurczakiem, a następnie poszliśmy ulicą Katoomba, w kierunku, w którym podobno miały być góry. W Polsce, jak choćby w Zakopanym, wychodząc na stacji od razu widać piękne szczyty witające przybyłych. Tutaj w trakcie naszego marszu Przemka dopadło zwątpienie, czy oby w dobrym kierunku idziemy, bo w ogóle nie czuło się tej atmosfery a na usta cisnęło się kolejne pytanie: Gdzie są te góry?. Muszę Was zapewnić, że drogi nie pomyliliśmy. Już po około trzydziestu minutach dotarliśmy do naszego celu, czyli Echo Point, jednej z głównych atrakcji turystycznych. Stąd właśnie podziwiać można między innymi: Górę Solitary, Górę Gibraltar, Dolinę Kedumba, Płaskowyż Kings, jak również znane każdemu Australijczykowi The Three Sisters.

Z The Three Sisters, czyli Trzema Siostrami związane jest wiele legend, z których jedną teraz przedstawię:
Przynależące do plemienia Gundungurra, żyjącego w Dolinie Jamison, trzy piękne siostry: Meehni, Wimlah oraz Gunnedoo, zakochane były ze wzajemnością w trzech braciach wywodzących się z innego sąsiadującego plemienia Dharruk. Niestety do małżeństw nie mogło dość ze względu na panujące prawa w obydwu plemionach. Bracia jednak postanowili wziąć dziewczęta siłą i jak można się domyśleć rozgorzała bitwa pomiędzy plemionami. Chcąc uchronić dziewczęta czarownik Kuradjuri zmienił je w kamień, aby po zakończonej walce je odczarować. Niestety Kuradjuri zginął i tak od tego tragicznego wydarzenia, aż po dzień dzisiejszy nikt nie jest w stanie złamać rzuconego na trzy siostry zaklęcia.

The Three Sisters
Gdy już napatrzyliśmy się na The Three Sisters i porozczulaliśmy się nad ich nieszczęśliwym losem, postanowiliśmy, że czas zobaczyć Dziewczyny z bliska. Nie było to przecież tak daleko, zaledwie 15 minut od Echo Point. Tuż przed wejściem na właściwy szlak natrafiliśmy na informację, że trasa przeznaczona jest dla osób sprawnych fizycznie, z uwagi na gigantyczne schody. Jest! Coś dla nas! :) A zatem w drogę. Z bliska Trzy Siostry szału nie robią, za to było tu sporo turystów, uznaliśmy, więc że trzeba się czym prędzej ewakuować najlepiej w dół i w dół, i w dół… Trasa była bardzo ciekawa i malownicza, duże wrażenie sprawiają schody, pod którymi jest przepaść. Jak się okazuje, opis był jak najbardziej właściwy, stopni tych nie było widać końca. Niestety akurat na tym odcinku drogi skrobali nam marchewki turyści, a wśród nich niemiłosiernie głośna i gadatliwa kobieta! Czasami udało nam się ich na trochę odstawić, ale chcąc uwiecznić ładne widoki lub zwierzęta, które mijaliśmy, zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, a wówczas „natrętna atrakcja” nas doganiała. Dopiero, gdy dotarliśmy na sam dół udało nam się uwolnić od wiecznej gaduły. Chyba się zmęczyła ;)

Wchodzimy na gigantyczne schody  Schody

Przemek pod Trzema SiostramiSpokojnym tempem skierowaliśmy się na szlak Federal Pass. Miał on doprowadzić nas do Katoomba Falls. Już na samym początku przywitały nas nieduże brązowe ptaszki sakiewniki (rockwarbler). Przemka szczególnie zachwycił ich śpiew, stał jak zaczarowany z wysoko zadartą głową i ani myślał się ruszyć. Dopiero, po dłuższej chwili podążył za mną. Cała trasa była przyjemna, raczej jak spacer po parku, w ogóle nie porównałabym jej do jakiejkolwiek w naszych polskich górach. Owszem zdarzały się schodki, jednakże nieliczne.

Połowa drogiDzięki temu, że droga nie należała do wyczerpujących, można było skupić się na podziwianiu przyrody, dodatkowo sprzyjał temu brak ludzi. Od czasu do czasu z kimś się minęliśmy, ale to była rzadkość. Dopiero, gdy zbliżaliśmy się do wodospadu Katoomba (przez niektórych nazywany Ketumba) zaczęło robić się tłoczniej. Z dołu wodospad wyglądał jak niewielka mgiełka spływająca ze skał. Kiedy Przemek uwieczniał go na zdjęciu, jeden z turystów zapytał, czy planujemy pojechać kolejką linową, bo warto spojrzeć na wodospad z innej perspektywy. Oczywiście taki mieliśmy plan, ale powoli, trzeba zaliczyć wszystkie atrakcje, które zapewnia nam ten szlak.

 Kolejka Railway 

Gdy dotarliśmy do stacji kolejki naziemnej Railway trudno było przecisnąć się pomiędzy mieszczuchami. Niektórzy naprawdę nas zadziwiali, jak choćby panie na bardzo wysokich obcasach (szpilkach) :) No cóż, może to są niesamowicie wygodne buty wskazane na takie trasy ;)


Tuż za stacją natrafiliśmy na ekspozycję związaną z życiem dawnych górników. Większość z nich rozpoczynała pracę już w wieku 14 lat, idąc w ślady swoich ojców. Niektórzy szczęściarze na początku otrzymywali zadania na powierzchni, choćby jako „token boy”, czyli zajmowali się zbieraniem od górników „token’ów” - breloczków z numerem identyfikacyjnym. Inni od razu trafiali pod ziemię wydobywać węgiel.

  

Kierując się od kolejki Railway do Cableway, którą byliśmy zainteresowani, zboczyliśmy ze ścieżki i wybraliśmy dłuższą trasę prowadzącą do chatki górnika oraz Rainforest Room. W czasie spaceru można było dowiedzieć się nieco więcej na temat przyrody występującej na tym obszarze, przy wielu roślinach stały tabliczki informacyjne, a przy części drzew były także zamieszczone dane dotyczące ich burzliwej historii. Tuż przy domku górnika widzieliśmy samca lirogona (lyrebird), który podobnie jak sakiewniki pięknie śpiewał. Podczas, gdy wszyscy turyści skupili się na ptaku, ja obejrzałam sobie wnętrze chatki, a gdy ludzie się rozeszli, ja zachwycałam się zwierzęciem.

Chatka górnika W chatce górnika W chatce górnika

  

Przemek ogląda pień drzewaUdało nam się także obejrzeć pień drzewa Monty'iego (Monty’s tree), zanim jednak do tego doszło Przemek prawie wystawił bramkę, która zabezpieczała dostęp do niego. Ula ogląda pień drzewaByliśmy nawet przekonani, że z jakiś powodów została ona zakluczona. Na całe szczęście w końcu Przemek znalazł niewielki „dynks”, który otworzył dla nas „wrota” :) Ostatecznie jednak najlepszą atrakcją okazał się nie sam pień, ale to co można było znaleźć u jego podstawy, czyli czapki utracone przez nierozważnych mieszczuchów. Według naszej teorii, po zamknięciu szlaku strażnicy zbierają zguby by potem sprzedać je w sklepikach z pamiątkami ;) a zyski ze sprzedaży przeznaczone są na kolejne odcinki dywanu...

Pień od środka... ...a na dole

Tak właśnie, jak wiadomo chodzenie po lesie deszczowym w błocie jest nieprzyjemne i można się pośliznąć, dlatego połowa ścieżki prowadzącej do Rainforest Room wyłożona jest wykładziną, ale nie wszędzie. Dlatego należy zaglądać w pień Drzewa Monty'iego w czapkach, które w przeciwieństwie do naszych, nie mają sznurków ;)

Kolejka CablewayGdy dotarliśmy do kolejki Cableway, która miała nas zawieść do Scenic World Top Station, spotkała nas kolejna niespodzianka. W kolejce CablewayOperator kolejki typowy Australijczyk, zauważywszy na pokładzie wielu Azjatów, poza standardowym powitaniem po angielsku, zaczął wypowiadać formułki, jak przypuszczamy, po japońsku, w różnych chińskich dialektach i innych azjatyckich językach. Wow! Niestety zanim nastąpiło polskie powitanie, jazda dobiegła końca i nasz poliglota zaczął się już żegnać! No cóż, postanowiliśmy, więc poduczyć go mickiewiczowej mowy i na odchodne zaserwowaliśmy mu „Do widzenia!”. A niech sobie nie myśli „Polacy nie gęsi i swój język mają” ;) ... w odpowiedzi dostaliśmy „Jak się masz? Dobrze. To dobrze.” :D

Widok z kolejki Cableway
Na górze w Scenic World Top Station uśmiechnięci od ucha do ucha musieliśmy ochłonąć po dawce austropolskiego. Ochłodziliśmy, więc nasze organizmy pyszną mrożoną kawą, a potem obejrzeliśmy czapki w sklepie z pamiątkami, w celu sprawdzenia słuszności naszej teorii ;) Następnie ruszyliśmy w dalszą drogę, czyli do kolejki Skyway. To właśnie ze Skyway mieliśmy okazję podziwiać wodospad Katoomba po raz kolejny, ale nie ostatni tego dnia. Ja dodatkowo sprawdzałam jak to jest patrzyć w przepaść, stałam bowiem w części z przezroczystą podłogą i choć była ona już nieco porysowana od butów, nadal dostarczała niesamowitych wrażeń, szczególnie gdy zbliżaliśmy się do klifu.

Przemek w Skyway Kolejka Skyway Podłoga w Skyway

Shiny, tumbling waters, widok ze SkywayRewelacyjnie było przejechać się kolejką linową, ale jeszcze przyjemniej jest korzystać w własnych mięśni, w końcu „shiny, tumbling waters” czeka. Koralicowiec czerwonyZatrzymaliśmy się jeszcze tylko na chwilę koło parkingu, aby zjeść coś pożywnego przy stole. Wówczas to pojawił się niewielki koralicowiec czerwony (red wattleird). Strasznie sympatyczny ptaszek, sprawiający wrażenie bardzo odważnego, skakał koło nas czekając na jakąś przekąskę. Oczywiście wykorzystaliśmy tę okazję, aby zrobić mu kilka zdjęć, no i w drogę. Trzeba było pokonać jeszcze tylko kilka schodków, aby ukazał nam się wodospad. Kilka osób siedziało w cieniu drzew i cieszyło się kojącym szumem wody. Wcale się im nie dziwię, miejsce ładne i spokojne bez niechcianych tłumów, do tego było tu nieco chłodniej niż w pełnym słońcu. My nie zabawiliśmy tu długo, podeszliśmy jeszcze do punktu widokowego, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną tym razem dla odmiany szlakiem Prince Henry Cliff Walk.

Przemek i wodospad Katoomba

  

Widoki zupełnie inne od tych na Federal Pass i temperatura także. Słońce dawało się nam we znaki, a na trasie było więcej schodów niż mieliśmy do pokonania poprzednio. Pomimo tego przyjemnie się nam szło, a bajeczne widoki rekompensowały nam brak cienia :) Gdy w końcu dotarliśmy do punktu, z którego ruszyliśmy Echo Point szybko uzupełniliśmy braki wody. W trakcie naszego dzisiejszego spaceru po Blue Mountains każde z nas zdążyło już wypić więcej niż 2 litry płynów i wciąż nam było mało.

  

Gdy skontrolowaliśmy czas okazało się, że mamy zaledwie 30 minut do pociągu, czy zdążymy? Chyba nie… Mieliśmy już trochę w nogach, poza tym droga z Echo Point na stację prowadziła pod górkę. W trakcie jednak okazało się, że całkiem nieźle nam idzie. Nie wiem jak to zrobiliśmy, ale do celu dotarliśmy na 5 minut przed odjazdem pociągu, choć przyznam, że ten ostatni odcinek wymęczył nas bardziej niż same góry.

  


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Super zdjęcia! Najbardziej podoba mi się Siłaczka na gigantycznych schodach ;)

Urszula pisze...

A mi czapki ;)

Anonimowy pisze...

Piękne widoki, piękna galeria...
Pozdrawiam!

Prześlij komentarz