sobota, 26 lutego 2011

Po winku odbiór w 3D

Im dłużej przebywamy w tym kraju, tym bardziej upewniamy się w tym, że Australijczycy kochają jedzenie i wino (ale nie tylko). Dziś w stanie New South Wales rozpoczął się NSW Wine Festival, który potrwać ma do końca marca. Oczywiście festiwal ten dotyczy tym razem całego NSW, a nie tylko Sydney, jednakże nie mogło być inaczej niż huczne rozpoczęcie imprezy w Sydney, czyli stolicy ;) … stanu oczywiście :)

Rzecz jasna i nas nie mogło tam zabraknąć, ale jak to z nami bywa specjalnie się nie spieszyliśmy z dotarciem na miejsce. Najpierw zrobiliśmy zakupy, a listę mieliśmy dość długą, dlatego do południowej części Hyde Park dotarliśmy trochę późno. Od razu też rzuciliśmy się jak wygłodniałe wilki do stoiska z kuponami na wina, przy okazji okazało się, że musieliśmy również zainwestować w kieliszki :( No cóż żyje się tylko raz, być na imprezie i nie skorzystać z takiej różnorodności win to niedopuszczalne! Pani sprzedająca kupony poinformowała nas jeszcze, że degustacja odbywać będzie się jeszcze przez następne pół godziny. Pół godziny na pięć kuponów, to mnóstwo czasu, a zatem do dzieła. Najpierw spróbowaliśmy Cabernet oraz Shiraz. Byliśmy jednak tak zakręceni, że nawet nie zwróciliśmy uwagi z jakiej one były winiarni. Na całe szczęście po pierwszej porządnej dawce wybornego wina byliśmy już bardziej rozważni w podejmowaniu decyzji i tym razem udaliśmy się do stoiska, przy którym obsługiwała niesamowicie sympatyczna pani, która między innymi z wielką chęcią pozowała mi do zdjęcia. Tu skusiliśmy się na Talinga Park Sauvignon Blanc oraz Cookoothama Botrytis Semillon z 2007 roku.


Wybór Przemka, czyli Cookoothama Botrytis Semillon z 2007 roku, padł na medalistę, ale wstyd się przyznać nie wiemy czego :) Opis podawał, że ma ono charakterystyczny smak intensywnej pomarańczowej marmolady z morelowym nektarem, w którym dominuje głębia owoców, ale również z wyczuwalnymi migdałami. Przyznam, że dla mnie było ono zdecydowanie za słodkie, choć Przemek bardzo się nim zachwycał. Moje winko Talinga Park Sauvignon Blanc miało jasnosłomkowy kolor z zielonymi refleksami, a jego aromat to mango, ananas i papaja, czyli pyszne owoce tropikalne z wyczuwalnym sokiem z limonki.

Ach aż się rozmarzyłam…!

Pozostał nam jeszcze jeden kupon, który spożytkowaliśmy na Barwang Cabernet Savignon Hilltops z Hilltops, jak również Mount Pleasant Rosehill Shiraz z Hunter Valley. Tym razem jednak obydwa zostały nam zaserwowane w dwukrotnie mniejszej ilości niż gdybyśmy wydali, jak wcześniej, dwa kupony. Pierwsze z nich miało aromat czarnej porzeczki, podobno charakteryzuje się smakiem czekolady i przypraw z nutką mokki i lukrecji. Drugie wino to jak dowiedziałam się po fakcie również medalista, zdobyło ono 7 złotych, 27 srebrnych oraz 70 brązowych medali. Charakteryzuje się ono aromatem malin z lekką nutką lukrecji i przypraw, natomiast w smaku dominują głównie maliny.

  

W wybornym nastroju poszliśmy jeszcze do Darling Harbour, gdzie zaraz po gorącej czekoladzie udaliśmy się na seans filmu trójwymiarowego wyświetlanego na największym na świecie ekranie, kina IMAX, który ma 29,42 metry wysokości oraz 35,73 metry szerokości. Nasz wybór dziwnym trafem padł na dokument Titanic 3D – Ghosts of the Abyss. Film bardzo nam się podobał i choć nie wzbogacił zbytnio naszej wiedzy, to przyjemnie było zanurzyć się w głębiny oceaniczne i przyjrzeć się wrakowi tego niesamowitego okrętu. Zobaczyć, co przetrwało katastrofę i próbę czasu na dnie, tak jak choćby przepiękne okna, czy ramy łóżek. Jednocześnie po raz kolejny mogliśmy zadumać się nad losem pasażerów.

Same efekty 3D były świetnie zrealizowane. Batyskafy wydawały się wypływać na nas z ekranu, a nawet, co poniektórzy widzowie mieli ochotę przybić piątkę mechanicznemu ramieniu jednego z nich, które w pewnym momencie zaczęło się do nas zbliżać. Z kolei scena, w której statek badawczy miotany jest przez ocean, chyba nie tylko nas przyprawiła o dreszczyk emocji, gdy w pewnym momencie pokład przechylił się dość stromo, a ogromna fala zalała go… gdybyśmy się nie trzymali mocno foteli już byśmy byli w wodzie ;) Nie jestem jednak pewna, czy „naj”-wielkość ekranu miała tu tak wielkie znaczenie jak sam kunszt realizatorów filmu.

  

W kinie bardzo nam się przemarzło, klimatyzatory pracowały jak oszalałe i w związku z tym dla ogrzania zmarzniętych kości kupiliśmy sobie w Starbucks chai tea, czyli herbatę o ostrym smaku, przygotowywaną z popularnych indyjskich przypraw. Do domu dotarliśmy bardzo późno, a zmęczenie było tak wielkie, że zasnęliśmy pomimo odbywającej się imprezy urodzinowej Victora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz