poniedziałek, 28 lutego 2011

Up, up & Away...

Wczoraj w Sydney, na lotnisku Illawarra Regional Airport odbywał się pokaz lotniczy Wings Over Illawarra 2011. Pierwotnie, gdy się o tym wydarzeniu dowiedzieliśmy gotowi byliśmy kupić bilety i jechać około 2 godziny pociągiem, by tylko móc popatrzyć na maszyny w przestworzach. Na całe szczęście ochłonęliśmy i doszliśmy do wniosku, że skupimy się na skrzydłach, które zaserwowaliśmy sobie na 28.02., czyli dzisiaj. Teraz mogę w końcu powiedzieć: „Nareszcie, nadeszła wyczekiwana przez nas chwila!” Chwila, na którą czekaliśmy dwa lata. To nic, że wstać przyszło nam o 5.30, po zaledwie kilku godzinach snu :) Rano zjedliśmy pyszne śniadanko dopakowaliśmy ostatnie drobiazgi i na spokojnie z dużym zapasem czasowym udaliśmy się na stację Redfern skąd dostaliśmy się na lotnisko.


  

Na Domestic Airport na Przemka czekało wyzwanie. Odprawa w kiosku, była nam już znana, ale tym razem Przemek pozbył się samodzielnie również naszego bagażu. Poszło mu to całkiem sprawnie, ale do końca nie byliśmy pewni czy bagaż został odprawiony prawidłowo :D

Do naszego lotu mieliśmy jeszcze ponad godzinę, posnuliśmy się więc po lotnisku, a następnie usiedliśmy przy bramce numer 1, skąd odlatywać miał nasz samolot do Ayers Rock. W międzyczasie bawiliśmy się cyframi, czyli rozwiązywaliśmy sudoku :) Dzięki temu czas oczekiwania minął nam niezwykle szybko i czym się spostrzegliśmy siedzieliśmy już bardzo podekscytowani na pokładzie samolotu. Przemek oczywiście zaczął oglądać film, a ja zachwycałam się widokami zza okna i czasami zerkałam na mały wyświetlacz z krótkimi przerwami na podziwianie widoków przez iluminator.

Uluru - widok z samolotu
Około południa wylądowaliśmy na maleńkim lotnisku Ayers Rock Airport usytuowanym w pobliżu miejscowości Yulara oraz zaledwie 20 minut drogi od Uluru. Przewija się przez nie około 400000 pasażerów rocznie. Posiada ono tylko jeden terminal i największy samolot jaki przyjmuje to Boeing 737-800 linii Qantas, taki jakim lecieliśmy. Lotnisko to zostało otwarte głównie z myślą o Royal Flying Doctor Service and Mail. Przewóz turystów rozpoczął się tu dopiero w latach pięćdziesiątych.


Outback Pioneer Hotel and LodgeZ lotniska do naszego hostelu Outback Pioneer Hotel and Lodge znajdującego się w miejscowości Yulara dostaliśmy się bezpłatnym autobusem. Chwilkę postaliśmy w kolejce i z kluczem numer 812 ruszyliśmy na poszukiwanie pokoju.

Rządni zapoznania się z miasteczkiem pozostawiliśmy bagaże i złapaliśmy kolejny bezpłatny autobus, kursujący po mieście. Przystanek pierwszy centrum, trzeba było szybko kupić wodę i znaleźć restaurację.

Centrum miasteczka YularaYulara to niewielkie odizolowane miasteczko, znajdujące się w samym centrum Australii. W 2006 roku zamieszkiwane było przez 1606 mieszkańców, a jego powierzchnia wynosiła 103,33 km2. Co ciekawe większość rezydentów Yulara to osoby napływowe, obcokrajowcy, albo osoby z innych stanów. Nazwa miasteczka pochodzi z języka aborygeńskiego i związana jest z wyciem i psami dingo. Miejscowość ta powstała, w latach siedemdziesiątych, gdy nagły napływ turystów do Uluru, zaczął wywierać niekorzystny wpływ na środowisko. Wówczas to postanowiono o przeniesieniu zakwaterowania poza obszar parku, a w 1976 roku Gubernator Generalny ogłosił powstanie nowego miasta. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych trwały tu prace nad rozwojem infrastruktury, rozbudowywano drogi, wodociągi itp., a także stawiano domy i centra handlowe.

Centrum misteczka Yulara
W tym to właśnie „wielkim mieście” prawie zgubiliśmy się w centrum, które liczy sobie: jedną restaurację, jeden supermarket, trzy sklepy z pamiątkami, centrum informacji turystycznej, fryzjera i kawiarnię, i właściwie na tym kończy się tzw. przez Australijczyków City. A wszystko to, co wymieniłam znajduje się w jednopoziomowym budynku, o kształcie podkówki.

  

My i UluruNieco posileni i zaopatrzeni w świeży zapas wody udaliśmy się na pierwszy punkt widokowy Imalung. Niestety upał był tak niemiłosierny, że wyprawa na następne lookout-y nie mogła mieć miejsca bez dodatkowego zapasu wody. W związku z tym nie pozostało nam nic innego, jak wrócić do "wielkiego" centrum i uzupełnić braki. Jednakże spacer z 4 litrami wody prawdopodobnie nie byłby przyjemny, dlatego korzystając z darmowego autobusu pojechaliśmy do hostelu, zostawiliśmy wodę i udaliśmy się na kolejny punkt widokowy. W planach mieliśmy następny i następny, i następny, ale nie było do nich dojścia dla pieszych, a gdy szliśmy wzdłuż drogi kierowca autobusu pokiwał nam palcem. Zarzuciliśmy, więc ten pomysł i zamiast przebywać na wzniesieniu i podziwiać Uluru, pływaliśmy w basenie ciesząc się chłodem orzeźwiającej wody. Zmęczenie powoli dawało się we znaki, choć w Yulara była jeszcze młoda godzina, organizm wciąż pamiętał, że w Sydney jest o 1,5 godziny później. Tym samym nie pozostało nam nic innego, jak wziąć szybki prysznic, spisać wrażenia i pójść spać, by mieć siłę na następny dzień.

My i Kata Tjuta

  

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Basen to był rewelacyjny pomysł :)

Urszula pisze...

Oj tak! Basen jest jak zbawienie w takim klimacie :)

Prześlij komentarz