środa, 26 stycznia 2011

Australia Day

Dziś w Australii wielki dzień, wielkie święto - Australia Day! Dzień upamiętniający przybycie Pierwszej Floty do Sydney Cove w 1788 roku i proklamowanie w tym czasie brytyjskiej suwerenności na wschodnim wybrzeżu Nowej Holandii. Pomimo, że Pierwsza Flota dotarła do tych terenów około tygodnia wcześniej (18-20 stycznia), to właśnie w dniu 26 stycznia, wczesnym rankiem, kapitan Arthur Phillip wraz z kilkudziesięcioma marynarzami, oficerami i wioślarzami, dobił do brzegu i wziął w posiadanie, w imieniu króla Jerzego III, te ziemie.

Dopiero w 30-stą rocznicę powstania kolonii w 1818 roku, gubernator Macquarie Lachlan oficjalnie ogłosił dzień 26 stycznia świętem Australii. I tak oto co roku Australijczycy cieszą się z tego, że są obywatelami tego słonecznego kraju.

A co na to rdzenni mieszkańcy „Nowej Holandii”? Otóż dla niektórych Australijczyków, szczególnie Aborygenów, Australia Day jest przede wszystkim symbolem negatywnych skutków brytyjskiego osadnictwa. W 1938 roku Australia Day przez Aborygenów nazwany został Day of Mourning (Dniem Żałoby). W 1988 roku duże zgromadzenie Aborygenów w Sydney obchodziło Invasion Day (Dzień Inwazji), wspominając przy tym utratę rdzennej kultury. Ostatecznie od 1992 roku dzień ten nazwany jest przez Aborygenów Survival Day (Dzień Przetrwania). W 1992 w tym dniu odbył się koncert upamiętniający fakt, że rdzenni mieszkańcy i ich kultura nie do końca zostali zniszczeni. Obecnie Aborygeni zapraszani są do wspólnego świętowania i przeprowadzania takich ceremonii, jak choćby Woggan-ma-gule, które mają uhonorować przeszłość, celebrować teraźniejszość i leczyć moralnego kaca „white-fella”.


My również postanowiliśmy dziś świętować! Dzień wcześniej przestudiowaliśmy i wydrukowaliśmy plan imprez odbywających się w mieście i ustaliliśmy na czym nam najbardziej zależy. Przekonani byliśmy, że skoro 26 stycznia jest świętem, dniem wolnym od pracy, to spokojnie będziemy mogli sobie podrzemać nad ranem. Niestety nasze płonne nadzieje na błogi sen zostały szybko rozwiercone przez pracowników instalujących w mieszkaniu klimatyzatory. Zwlekliśmy się więc z łóżka, zjedliśmy śniadanko, wypiliśmy kawkę, po czym przygotowaliśmy pożywny prowiant na resztę dnia, zabraliśmy niezbędniki, takie jak aparat, kocyki itp. i ruszyliśmy żwawym krokiem przed siebie.

Zabawa w mieście trwała już od wczesnych godzin. O 8.00 można było uczestniczyć w ceremonii Woggan-ma-gule (spotkania wód). W dawnych czasach duchy przodków stworzenia były szanowane i poważane, jako opiekunowie ziem australijskich. Poprzez pieśni i taniec jednoczące tradycyjne obrzędy i muzykę współczesną, budzone są, oczyszczane i czczone duchy dawnych mieszkańców. Po tej uroczystości nadal chronią one i pilnują tą ziemię.

Tuż po tym rytuale rozpoczęła się zabawa, atrakcje były bardzo zróżnicowane. Rodzice z dziećmi mogli bawić się w Hyde Park lub Darling Harbour. Starsi, ale niekoniecznie, mogli oddać się kibicowaniu swoim ulubieńcom w zawodach pływackich lub podziwiać wystrzały z armat.

My z naszymi kocykami rozłożyliśmy się w The Royal Botanic Gardens, na niewielkim wzniesieniu, w pobliżu Opera House, skąd mieliśmy świetny widok na to, co dzieje się w Sydney Harbour. Od 13.00 do 14.00 trwała tu Parade down the Harbour, w trakcie, której można było podziwiać wystrojone, pełne kolorów statki. Będąc w tak pięknym miejscu z widokiem na wodę, która delikatnie szumiała, po której pływały większe i mniejsze cudeńka, nie sposób było nie zjeść lunchu z apetytem. Może to również wpływ świeżego powietrza? Z pełnym brzuszkiem przyjemniej odpoczywało się na trawie, szczególnie w tak ciepły dzień (dziś 33 stopnie w cieniu) i oczekiwało na pokaz akrobacji powietrznych F/A-18 Hornet, które powinny były pojawić się na sydnejskim niebie o 14.00. Nie wiem, czy to przez pogodę (rano nad miastem unosił się smog i widoczność nie była najlepsza), czy po prostu wszyscy Australijczycy mają to do siebie, włączając w to armię, ale pokaz rozpoczął się z opóźnieniem. Parę minut po 14.00 nad naszymi głowami „Szerszeń” zataczał już ósemki. Byliśmy trochę zawiedzeni, że tylko jeden i tak krótko, ale wrażenie było i tak niesamowite, szczególnie, że nigdy wcześniej nie miałam okazji oglądać F/A-18, a tym bardziej w locie.


Dzięki temu niewielkiemu spóźnieniu, nie musieliśmy długo czekać na kolejny pokaz - spadochroniarzy. Najpierw na niebie pojawiły się dwie kropki, jedna maleńka, druga nieco większa. Pomyślałam, że tak jak wcześniej pojawił się jeden samolot, tak teraz z nieba spada na nas jeden skoczek! ;) Na szczęście nie! Z dużej kropki wkrótce zrobiły się cztery małe, czyli jednak mieliśmy, aż pięciu ludzi szybujących nad nami. Dwoje z nich do nóg miało przyczepione duże flagi Australii, co tylko podkreślało wagę dzisiejszego święta. Strasznie im zazdrościłam, nie tyle lotu, co miejsca jego zakończenia, czyli wody zatoki Farm Cove. Aż miało się ochotę wskoczyć za nimi.

  

Kolejną atrakcją, na którą czekaliśmy to przelot samolotu Airbus A380, największego samolotu pasażerskiego świata. Pojawił się on nad nami na parę minut przed 15.00. I znowu poczuliśmy niedosyt, myk i nie ma. Przemek gotowy był już się zbierać i iść na podbój pozostałej części miasta, ale ja usilnie studiowałam nasz wcześniej wydrukowany plan z opisami i nie dawałam za wygraną. Według tego, co podawali organizatorzy imprezy, A380 powinien jeszcze wrócić i przelecieć nad mostem Harbour Bridge. Oczywiście miałam rację! Rety! Co za wrażenie! Gigant lecący na wysokości 1500 stóp, czyli 457,2 metra, poza bezpośrednim sąsiedztwem lotniska to widok chyba niespotykany. Przemkowi tak się podobało, że zostawił mnie na kocyku i pobiegł gonić olbrzyma. Ja w tym czasie powoli zaczęłam wszystko pakować i gdy wróciła Moja Zguba spacerkiem poszliśmy w kierunku opery, a tam znowu A380 wprawiający w zachwyt gapiów a w tym nas... ale już po tym ostatnim nawrocie odleciał gdzieś w siną dal. Jedyne co nas zastanawia to jak czuli się pasażerowie tego lotu ;D

Ponieważ była już 15.00 rozpoczęliśmy spacer do Darling Harbour, gdyż tam po zachodzie słońca miała zacząć się najprzyjemniejsza część zabawy. Słońce jednak było wciąż wysoko na niebie, zatem wybraliśmy okrężną drogę, aby na Macquarie Street móc podziwiać stare samochody, a było ich bezliku. Jedne mniej, a drugie bardziej interesujące. Zauważyliśmy, że niektóre marki jak choćby Holden, przez lata ciągle udoskonalały swoje znaki, w sumie było to bardzo ciekawe. Niektóre z prezentowanych samochodów chciałoby się mieć w garażu ;) Tuż przy Hyde Parku stał nawet samolot Lady Southern Cross jednopłatowiec Lockheed.

  

  

Zanim przyjrzeliśmy się bliżej wszystkim czterokołowcom zrobiło się już dość późno, toteż na Darling Harbour dotarliśmy dopiero około 17.00, w sam raz na World music and dance program, muzyka sama wpadała w ucho, a biodra chcąc, nie chcąc się kręciły. Nasz parasol świetnie sprawdzał się w pełnym słońcu rzucając na nas cień, dzięki czemu mogliśmy cieszyć się widokami z dłużej sceny :) Dopiero później znaleźliśmy miejsce na murku pod wiaduktem, gdzie spokojnie zjedliśmy pyszne ciasto i popiliśmy niezastąpioną herbatką. Około 18.00 usiedliśmy tuż nad wodą na drewnianym schodku, gdzie czas umilała nam muzyka i pływające po porcie statki.

  

W środku premier stanu NSW Kristina KeneallyTuż przed 19.00 pojawiło się nieco więcej policji, hm… coś się święci. Długo nie trzeba było czekać na panią premier stanu NSW Kristinę Keneally w towarzystwie innych wielkich tego miasta. Nieco później w bardzo reprezentacyjnym jachcie podpłynęła również pani gubernator stanu NSW Marie Bashir. Z ich udziałem odbyła się uroczystość nadania tytułu Australijczyków Roku w kategoriach: Australijczyk Roku (uhonorowany tym tytułem został biznesmen i filantrop Simon McKeon), Australijczyk Senior Roku (uhonorowany tym tytułem został profesor Ron McCallum za wspieranie równouprawnienia), Australijczyk Junior Roku (uhonorowana tym tytułem została siedemnastoletnia Jessica Watson, która w wieku 16 lat opłynęła samotnie świat dookoła) i Bohater Regionu (uhonorowany tym tytułem został Donald Ritchie, który szacuje się, że odwiódł ponad 160 osób od popełnienia samobójstwa na The Gap). Również kilkoro wybrańców złożyło przysięgę na wierność nowej ojczyźnie, no cóż Australia jest teraz bogatsza o nowych obywateli.

Pani gubernator stanu NSW Marie Bashir
Gdy „Wielcy” odpłynęli zaczęła się „parada” statków, niektóre przystrojone, na innych bawili się ludzie. Była też Miss World Australia, co szczególnie zadziwiło Przemka. Oczywiście nie sama kobieta, ale napis ni to Miss World, ni to Miss Australia. Czas tak szybko mijał, że nim się spostrzegliśmy zaczął się pokaz świateł i muzyki, na który wszyscy z niecierpliwością czekali. W porcie pływały okazałe jachty, które były bardzo ładnie podświetlone, a kolory świateł zmieniały się w rytm muzyki. Dodatkowo z platform umieszczonych na środku portu, co jakiś czas strzelały fajerwerki, wszystko bardzo nastrojowe. Oczywiście ostatnich kilka minut najbardziej zapierało dech w piersiach. Cierpliwych zachęcam do obejrzenia filmików, pierwszy ma 14 minut i 19 sekund, drugi obejmuje ostatnie fragmenty imprezy trwa niespełna 5 minut. Muszę przyznać, że to były najpiękniejsze fajerwerki jakie do tej pory widziałam.

  

 

 


6 komentarzy:

Unknown pisze...

Tak prawdę pisząc wygląda to jakby skopiowali wszystko to co się działo rok temu... :)
Zarówno myśliwiec jak i samolot pasażerski, spadochroniarzy no i kończąc na żaglówkach pływających przed i na początku pokazu sztucznych ogni. Ale i tak to nie zmienia faktu że chciałbym to przeżyć jeszcze raz :)

Urszula pisze...

Zdaję sobie z tego sprawę, bo to właśnie Wasze blogi zachęciły nas do tego, aby pójść i to wszystko przeżyć :) Za co serdecznie dziękujemy :)

Anonimowy pisze...

REWELACJA!

Urszula pisze...

:)

Anonimowy pisze...

Super impreza,chce to zobaczyć,super dziewczyna,facet w tym kapeluszu super,rozumie zajęty, ale może chciaż na kawę da się zaprosić.

Urszula pisze...

Ten przystojny mężczyzna w kapeluszu (oczywiście zajęty) robi świetną kawę, więc można go zaprosić i poprosić o zaserwowanie filiżaneczki :)

Prześlij komentarz