sobota, 15 stycznia 2011

Po australijsku

ScenaSydney Festival trwa na całego! Dzisiaj wciąż jeszcze czuliśmy zmęczenie po intensywnym tygodniu, dlatego nie spieszyło nam się z wychodzeniem z domu. Oczywiście cały dzień w czterech ścianach również nie wchodził w rachubę, dlatego (dopiero pomiędzy 16.00, a 17.00) na spokojnie spacerowym tempem skierowaliśmy się w stronę The Domain.

Arrebato Ensemble - widok z telebimuTydzień temu na The Domain można było wypożyczyć krzesełka, zastanawialiśmy się więc, czy nie skorzystać dziś z tej opcji, tym bardziej, że poprzednio spacerowaliśmy po całym centrum, a dziś chcieliśmy posiedzieć na trawie. Wkrótce zauważyliśmy, że tuż przed wejściem na plac rozdawane są kocyki i małe lornetki z logo głównego sponsora ANZ. Pani, która zajmowała się rozprowadzaniem tychże gadżetów, poinformowała nas, że wystarczy wysłać sms-a pod numer widniejący na plakacie. Długo nie zastanawiając się postanowiliśmy, że Przemek sprzeda swój numer i najwyżej do końca naszego pobytu będzie miał darmowe speakingi. Nie wiemy, czy za sms-a pobierano opłatę czy nie, ale ponieważ Przemkowi kończył się termin doładowania, więc nie mieliśmy wiele do stracenia, gdyż w sieci Vodafone w opcji pre-paid wraz z nowym doładowaniem traci się to, co było na koncie poprzednio. Tym samym po dokonaniu formalności sms-owej staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami dwóch niebieskich kocyków i dwóch wystrzałowych, również niebieskich lornetek.

Jedzenie
Na miejsce dotarliśmy przed 18.00, kiedy na placu było jeszcze swobodnie, co pozwoliło nam na wybranie dogodnego miejsca. Jeszcze nawet dobrze nie usiedliśmy, gdy do Przemka podeszła młoda dziewczyna i zapytała, czy może odpowie on na kilka pytań ankietowych. Dzień taki ładny, nigdzie nam się nie spieszy, więc czemu nie. Podczas, gdy Przemek ćwiczył swój angielski ja poszłam po coś do jedzenia, bo niestety mój żołądek powoli zaczął się dopominać o małe co nie co. Na całe szczęście, gdy wróciłam sprawne wypełnianie ankiety prawie dobiegało końca. Od tej chwili Przemek był dumnym posiadaczem białej naklejki I love Sydney Festival 2011.

W między czasie na scenie cały czas przygrywał nam zespół Arrebato Ensemble. Ich muzyka, głównie współczesne flamenco, przypadło nam do gustu, ale niestety szybko skończyli grać, gdyż zdążyliśmy jedynie na końcówkę ich występu. Co gorsza do następnego występu były dwie godziny przerwy!

  

Nic to! My się nie nudzimy. Przerwę wykorzystaliśmy na rozmowę, sesję zdjęciową i drzemkę. Wraz z upływem czasu na placu The Domain widownia stopniowo się zagęszczała, przy czym większość Australijczyków przychodziła na imprezę z pachnącym jedzeniem. Dobrze, że wcześniej coś schrupałam :)


Tak leżąc pod gwiazdami obserwowaliśmy sobie zachowania różnych osób. Ciekawe jest to, że niektórzy czekali na swoich znajomych, a Ci znajomi przyprowadzali swoich znajomych, którzy to oczekiwali na swoich znajomych. I tym samym robiło się coraz ciaśniej, z coraz większą ilością osób nieznanych pierwszym czekającym – właścicielom kocyków.

Arrebato EnsembleW czasie przerwy pomiędzy ludźmi krążyli wolontariusze sprzedający bilety na losowanie mające się odbyć nieco później. Do wygrania były:
  • I – Zip Instant Boiling Water, czyli skrzynka naścienna, z której po odkręceniu koreczka leci przegotowana i przefiltrowana woda ;) Nie dla mnie…

  • II – Dwa bilety Quantas w dwie strony do serca Argentyny, czyli Buenos Aires, też nie dla mnie…

  • III – Rower Tokyo Bike do jazdy po mieście. O! Tym bym nie pogardziła.

Nie byliśmy skłonni do kupowania biletów, ale cel był szczytny: na powodzian w Queensland, więc uznaliśmy, że nie zbiedniejemy, a przynajmniej zrobimy dobry uczynek. No i teraz nie pozostawało nam nic innego, jak czekać na wylosowanie roweru, a Przemek przy okazji zyskał drugą naklejkę I love Sydney Festival 2011, tym razem żółtą.

O godzinie 20.00 na scenie pojawił się zespół The Real Mexico, który umilał nam czas aż do około 21.00, po czym nastąpiło losowanie. No cóż tym razem szczęście się do nas nie uśmiechnęło, ale to nic, do następnego razu.

O 21.05 na scenie miał pojawić się zespół Los Lobos, ale jak to z reguły z gwiazdami bywa kazali na siebie czekać i show ruszyło z drobnym opóźnieniem.

Los Lobos
Taka muzyczna impreza na trawie, pod gwiazdami była naprawdę czymś przyjemnym. Następnym razem jednak zabierzemy ze sobą prowiant, bo tym razem Przemek odczuwał potrzebę napełnienia żołądka. Poszliśmy, więc spacerkiem w kierunku domu po drodze zaopatrując się w wyśmienitą pizzę.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No - "nadrobiłem" już nieprzeczytane wpisy. Dużo korzystacie z życia ostatnimi czasy. :)
Pozdrawiam!

Urszula pisze...

Niezmiernie mi miło :) Rzeczywiście staramy się łapać okazję, kiedy tylko się da.

Prześlij komentarz