środa, 19 stycznia 2011

Movies by the Boulevard

Od 08.01. do 23.01. codziennie na terenie Sydney Olympic Park odbywa się projekcja filmów, pod chmurką. Kino na świeżym powietrzu pod gwiazdami jest za darmo, jedyne co należy mieć to: kocyk lub krzesełko, a nawet i to nie jest konieczne, jeżeli komuś nie przeszkadza siedzenie bezpośrednio na trawie. My cierpliwie czekaliśmy na Bran Nue Dae, który wybraliśmy po żmudnej analizie repertuaru i wcześniejszym obejrzeniu zwiastuna.



Zaopatrzeni w nasze niebieskie ANZ-kocyki, które z takim trudem zdobyte zostały przez Przemka w minioną sobotę, udaliśmy się do centrum handlowego po małą przekąskę. Przecież nie można oglądać filmu bez małego co nieco ;) Wcześniej mieliśmy już przygotowane dip-y, czyli gęste sosy, w których macza się krakersy, czy raczej sucharki. Do tego zaopatrzyliśmy się też w ciastka, zabraliśmy ze sobą herbatkę i jedyne czego nam brakowało, to coś słodkiego na ząb. W Coles złapaliśmy pyszne karmelowe Tim Tam, no i w końcu z pełnym ekwipunkiem udaliśmy się na stację Central.

EkranTeren Sydney Olympic Park jest dość spory, a gdy dotarliśmy na miejsce zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie wiemy, w którym dokładnie miejscu ma się odbywać projekcja filmu. Uznaliśmy, że najbezpieczniej będzie iść za tłumem, który wysypał się z pociągu. O dziwo wszyscy kierowali się w stronę głównego stadionu „ANZ Stadium”, co było dla nas nieco podejrzane. Obszar dla kocyNa całe szczęście rozglądałam się bacznie dookoła i dojrzałam ekran oraz nielicznych ludzi zgromadzonych na placu obok stadionu, oczywiście z kocykami. Od razu zmieniliśmy kierunek i tradycyjnym zwyczajem zajęliśmy strategiczne miejsce. Będąc właściwie przygotowani na środku naszego pledu urządziliśmy małą jadłodajnię. Niebo dziś było bardzo ładne, powoli dzięki zachodzącemu słońcu zmieniało swoje kolory. Na placu harcowały dzieci i stopniowo zbierało się coraz więcej osób. Bardzo podobało mi się to, że w przeciwieństwie do The Domain tu były wydzielone sektory dla: koców, niskich krzesełek, wysokich krzesełek. Dzięki temu nikt nikomu nie zasłaniał.

  

  

W końcu, wraz ze zmrokiem rozpoczęła się główna atrakcja wieczoru. Bran Nue Dae to ekranizacja musicalu z 1990 roku. Nie będę się wdawała w szczegóły, aby nikomu, kto będzie miał szansę obejrzenia tego filmu nie popsuć atrakcji. Wspomnę jedynie, że to świetna australijska komedia, przy której szczerze się z Przemkiem śmialiśmy, a do tego miła wpadająca w ucho muzyka. No i świetna gra aktorska, wprawdzie krótkiego epizodu, ale zawsze, Magdy Szubanski, w której oczywiście płynie polska krew. Oglądanie umilała nam przyroda, a to przelatujące przed ekranem gęsi, to znowu małe robaczki, które intensywnie świeciły (oczywiście przez smugę światła padającą na ekran), a nad nami co jakiś czas śmigały nietoperki, czyli bombowce, jak to Przemek zwykł je nazywać.


Wiem, że w Polsce czasami organizowane są tego typu imprezy, także szczerze każdemu polecam obejrzenie filmu pod chmurką.

  

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Rewelacja :)

Urszula pisze...

Nam się bardzo podobało i nawet kupiliśmy film na DVD, żeby móc go raz jeszcze z rodzeństwem obejrzeć :)

Prześlij komentarz