sobota, 8 stycznia 2011

Piwnie w rytm muzyki

„Nasze” kochane miasto Sydney, ma to do siebie, że nie pozwala nudzić się swoim mieszkańcom i to w nim uwielbiam. Ledwo co ochłonęliśmy po świętach i zabawie noworocznej, a już dziś czekała na nas nowa atrakcja „Festival First Night”, jedna z części Sydney Festival trwającego od 08.01. do 30.01.. Wspaniała muzyczna zabawa, zachęcająca do wyjścia z domu i przejścia się ulicami Sydney.

Ali Mills i Ukeladies
W Hyde ParkNasz spacer rozpoczęliśmy od Hyde Parku, gdzie akurat o 16.00 występowały Ali Mills i Ukeladies, czyli „You can Ukulele!”. Zauważyliśmy, że dość dużo osób, wśród zgromadzonego tłumu, ma tego samego typu małe gitarki, czyli ukulele. Po krótkim wprowadzeniu do piosenki i poinstruowaniu zebranych jak grać, wszyscy połączyli swe siły zatapiając się w tych samych dźwiękach. Bardzo przyjemnie się ich obserwowało, a jeszcze milej słuchało.

Mój przyjaciel bankomat - Hyde Park Ukulele w Hyde Park Przemek i ukulele w Hyde Park

W Hyde ParkPonieważ zabawa miała trwać do późnych godzin, a dzień pomimo, że nie należał do najcieplejszych, był bardzo duszny, dlatego zgodnie z naszym planem podążyliśmy w kierunku dzielnicy The Rocks, gdzie mieliśmy zamiar znaleźć ochłodę. Wiedzieliśmy, że gdzieś tu znajduje się The Lord Nelson Brewery Hotel. Jest to nie tylko hotel, ale co ważniejsze najstarszy pub australijski, w którym wytwarza się niepowtarzalne piwo. Szczyci się on tym, że w produkcji złocistego trunku wykorzystywane są jedynie: słód, chmiel, drożdże i woda bez zbędnych dodatków i konserwantów. Napić się tu można sześciu głównych specjałów Nelsona: Quayle Ale 4.5% alc/vol, Trafalgar Pale Ale 4.2% alc/vol, Three Sheets 4.9% alc/vol, Victory Bitter 5.0% alc/vol, Old Admiral 6.1% alc/vol, Nelson's Blood 4.9% alc/vol, a oprócz tego innych sezonowych piw. Niektóre serwowane trunki, jak choćby Three Sheets, czy Old Admiral są również butelkowane i dostępne na terenie całej Australii.

The Lord Nelson Brewery Hotel
Zanim jednak dotarliśmy do tego miejsca trochę pobłądziliśmy, bowiem wychodząc z domu dokładnie nie sprawdziliśmy jego położenia. Nic to jednak, dzięki temu, że nasz spacer się wydłużył to i apetyt na piwo był większy. Nie ma jak Old AdmiralPo dotarciu do celu, na zewnątrz nie zastaliśmy żadnego wolnego stolika, w środku sytuacja nie wyglądała lepiej, co tylko świadczy o popularności tego miejsca. Nie można było się jednak tak po prostu poddać, dlatego rozpoczęłam proces przepychania się przez tłum zgromadzony przy barze i… Uratowani! Moim oczom ukazał się jeden dwuosobowy wolny stolik :) Nie posiadając się ze szczęścia przykleiłam się do siedzenia, a Przemka wysłałam na piwne łowy. Sam chciał się uraczyć Krwią Nelsona (Nelson’s Blood), ale niestety pod tym względem nie był to szczęśliwy dzień dla niego, gdyż piwo to się skończyło i ostatecznie zdecydował się na Starego Admirała (Old Admiral). Cóż trzeba będzie tu wrócić. Mi natomiast przyszło delektować się smakiem Quayle.

The Lord Nelson Brewery Hotel
Jeszcze tylko kilka słów, na temat The Lord Nelson Brewery Hotel .

29 czerwca 1831 Richard Phillips uzyskał licencję na sprzedaż alkoholu i tym samym założył on pub Shipwright Arms na północno-wschodnim narożniku ulic Argyle i Kent. Rok później pod naciskiem marynarzy i pracowników Observatory Hill, zmienił on nazwę na Sailor's Return. W 1838 miejsce to zostało sprzedane tynkarzowi William’owi Wells’owi, który mieszkał w przeciwległym rogu, w wybudowanym przez siebie dwukondygnacyjnym domu, do budowy którego wykorzystał piaskowiec wydobywany u podstaw Observatory Hill. W 1840 roku Wells zmienił nazwę pubu na Quarryman's Arms. Rok później sprzedał pub i 1 maja 1841 uzyskał licencję na dystrybucję alkoholu w swoim domu, który wówczas nazywany był przez niego The Lord Nelson.

Hotel ten został odrestaurowany przy wykorzystaniu fotografii z 1852. Obecnie na ścianach The Lord Nelson Brewery Hotel zobaczyć można wiele ciekawych artefaktów, między innymi oryginalną gazetę "Times" z 07 listopad 1805 zawierającą szczegóły bitwy pod Trafalgarem i śmierci lorda Nelsona, kopię pierwszej licencji hotelu oraz inne. Miejsce to wpisane jest na listę: National Trust, Heritage, Royal Australian Society, Plaque '41'.

Spacer ulicą PittNapojeni, a tym samym szczęśliwi (Przemek szczególnie, bo z uwagi na gabaryty szklanki, nie dopiłam swojego piwa, więc przypadło ono jemu) poszliśmy spacerkiem w kierunku Pitt Street, gdzie już impreza festiwalowa trwała na całego. HanggaiNa Martin Place pekiński zespół Hanggai urzekał ludzi swą nietypową muzyką. Nam również bardzo się podobało, ale chcieliśmy zobaczyć, co dzieje się w innych zakamarkach miasta dlatego długo tu nie zabawiliśmy. Przy Chifley Square DJ Kina starał się rozerwać ludzi. Moim zdaniem była to najgorsza część dzisiejszych atrakcji, gdyż poza miksowaną muzyką DJ Kina wcale nie starał się nawiązać kontaktu z przechodzącymi osobami, co w ogóle nie zachęcało do zatrzymania się przy nim. DJ KinaNa Macquarie Street TaikOz rozstawieni na balkonach grali na bębnach w japońskim stylu. Nasz przewodnik po Festival First Night podaje, że było ich więcej niż 150, hm… aż trudno mi w to uwierzyć, niestety nie liczyłam. Na mnie, poza występem graczy, wrażenie zrobił dyrygent ze swoimi żółtymi pałeczkami. Jak się później przekonałam nie był to jedyny dyrygent.


TaikOz TaikOz TaikOz

My i BBQ KranskyNastępnie odwiedziliśmy The Domain, tu zabawa powoli się rozkręcała choć tłum był już bardzo liczny. Przechodząc koło stoisk z jedzeniem nie dało się nie wyczuć zapachów różnych potraw unoszących się w powietrzu i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że jestem głodna. Nasz wybór padł na hot dogi, bowiem nazwa BBQ Kransky sugerowała, że kiełbaski będą choć trochę przypominały te nasze polskie. Nie były one złe, ale to jeszcze nie to czego oczekiwaliśmy, poza tym coś, albo ketchup, albo kiełbaski było pikantne, w związku z tym Przemkowi ponownie przypadła możliwość pojadania po mnie :) Pomimo tego, że nie zjadłam całej swojej porcji zdążyłam sobie pobrudzić ketchupem sukienkę, od samej góry do dołu. Dobrze jest mieć soaker w domu, dzięki temu po wytarciu plam mokrą chusteczką nie musiałam zadręczać się tym, czy po ketchupie zostanie ślad. Poza tym jestem w Australii, więc „Who cares?” :)

Spacer ulicą CollegeDla ugaszenia ognia w ustach poszliśmy jeszcze na pyszne lody. W między czasie coś zaczęło się dziać na scenie. Przemówienia „wielkich” tego miasta, powitanie zebranych i w końcu pierwsza piosenka. Wśród wykonawców pojawił się Archie Roach, australijski muzyk, bardzo popularny i respektowany w swym kraju. Spodziewaliśmy się zobaczyć go na spotkaniu art.afterhours w Art Gallery of New South Wales , niestety wówczas nie mógł dołączyć do pozostałych z uwagi na chorobę.

Utwór bardzo nam się podobał, po kolei na scenę wychodzili kolejni wykonawcy, przyłączając się do wspólnego śpiewania. Niestety i na The Domain nie pozostaliśmy zbyt długo, żądni sprawdzenia co tym razem dzieje się w Hyde Pakru. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Cathedral Square Live Site, gdzie głównie dominowały stragany z żywnością, a jedzącym czas umilał chór młodzieżowy. Z powodu braku nagłośnienia ich głosy z trudem przebijały się przez dźwięki muzyki dochodzącej z pobliskiego parku.

Wieczorem w Hyde ParkW końcu przez tłumy zgromadzonych udało nam się przebić do Hyde Paku, czyli miejsca, w którym zaczęliśmy naszą dzisiejszą przygodę. Tym razem po Ali Mills i Ukeladies nie było już śladu, za to z uwagi na panujący zmrok, malownicze światła padające na scenę, były wyraźnie widoczne, wprowadzało to specyficzną koncertową atmosferę. Na scenie zgromadzonym czas umilał The Dynamites, wyglądało na to, że wszyscy dobrze się bawią. Powoli zmęczenie dawało nam się we znaki, dlatego uznaliśmy, że będziemy szli w kierunku domu. Tym razem zamiast tradycyjnie Pitt Street, bądź George Street, wybraliśmy Elizabeth Street, dzięki czeku miałam jeszcze możliwość sfotografowania się pod wiaduktem na rogu Campbell Street i Castlereagh Street, pod którym Neo czekał na ekipę Morfeusza :)

Prawie jak Neo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz