czwartek, 31 marca 2011

Bondi Beach: Witaj i do zobaczenia!

Ostatnich kilka dni było dla nas szczególnie trudnych. W czasie naszego pobytu w tym pięknym kraju, na okrągło myśleliśmy o bliskich i drobnostkach, które chcieliśmy im przywieźć. Większość zgromadziliśmy w trakcie naszych wypraw, niemniej jednak nadal pragnęliśmy kupić parę rzeczy, których zdobycie zaplanowaliśmy już wcześniej. W związku z tym w ostatnim czasie sporo biegaliśmy po mieście pozyskując ostatnie prezenty. O dziwo zajęło nam to bardzo, bardzo dużo czasu.

Nie dosyć tego musieliśmy sprytnie się spakować. Powrót do kraju wiązał się z zabraniem zaledwie 20 kg na osobę, co zmuszało nas do podjęcia decyzji: co wziąć, co wyrzucić, a co warto by oddać do St Vincent de Paul. Przemek chciał także pożegnać się ze współpracownikami z uczelni oraz kolegami, na to przeznaczył wtorek. Ja w tym czasie zanosiłam wysłużone plecaki, wypełnione po brzegi darowiznami, takimi jak suszarki do włosów, wieszaki na rzeczy, ubrania itp. do sklepu (wspomnianego wcześniej St Vincent de Paul), w którym później za grosze zostaną sprzedane, a dochód przeznaczony zostanie na pomoc osobom potrzebującym.

Dni mijały nam bardzo szybko, a dziś czekało na nas ostatnie pożegnanie. O 12.30 spotkaliśmy się w Golden Sheaf Hotel w Double Bay z Sheilą jej opiekunką Gill oraz Sandi. Obdarowaliśmy wszystkich pysznymi polskimi słodyczami, które dzień wcześniej zdobyłam u Cyryla Cyril's Delicatessen koło Paddy's Market, takimi jak: ptasie mleczko, czekolada Wedel z żurawiną, bombonierki Solidarność z arcydziełem Jana Matejki Bitwa pod Grunwaldem. Ta ostatnia szczególnie spodobała się 90-letniej Sheili, która interesuje się sztuką. Dzięki obrazowi Matejki Przemek miał pole do popisu, tłumaczył kochanej staruszce, kto jest kim spośród przedstawionego na obrazie walczącego tłumu. Oczywiści nie obyłoby się bez odpowiedniego alkoholu do tych wyśmienitych smakołyków. Typowo polskie pamiątki prześlemy tym wspaniałym paniom już z kraju. Co to dokładnie będzie? Nie wiemy :) Zastanowimy się nad tym po powrocie.

Kochane Australijki również obdarowały nas pięknymi prezentami, po czym przyszedł czas na lunch, który był bardzo dobry, i jak to lunch – lekki. Poprzestaliśmy na rybie z frytkami i typowo australijskiej sałatce. Niestety, z uwagi na swój wiek, krótko po lunchu Sheila wraz z Gill udały się do domu na popołudniowy odpoczynek. My tymczasem umówiliśmy się z Sandi na wieczorny obiad. Mieliśmy spotkać się około 18.00 na Bondi Junction.

Pakowanie
Przerwę pomiędzy lunchem, a obiadem wykorzystaliśmy na pakowanie się. W końcu zostało nam tak niewiele czasu :) Czym się spostrzegliśmy zegarek informował nas, że już najwyższa pora ponownie udać się na stację Redfern, skąd jest zaledwie 15 minut jazdy pociągiem do Bondi Junction. Na miejsce dotarliśmy nieco wcześniej i od razu zaczęliśmy zastanawiać się, gdzie konkretnie będzie Sandi...?

Z Bondi Junction są co najmniej cztery wyjścia, o których wiem, na: Oxford Street, Newland Street, Grafton Street, Bronte Road. Nie pozostało nam nic innego jak tylko czekać na telefon od Sandi. Kiedy w końcu zadzwoniła powiedziała, że czeka na nas przy „shopping mall”, czyli centrum handlowym. Największe centrum tuż obok stacji to Westfield, w związku z czym wyszliśmy wyjściem prowadzącym na Bronte Road, ale tam jej nie było. Zdesperowana oddałam słuchawkę Przemkowi podczas, gdy sama nerwowo zaczęłam wyglądać jej ze wszystkich stron. Zupełnie zapomniałam, że jest tu jeszcze inne centrum handlowe Eastgate znajdujące się pomiędzy Spring Street, a Ebley Street, a zatem wystarczyło wyjść na deptak przy Oxford Street. Na całe szczęście Przemek od razu zauważył znajomą postać wśród spacerujących deptakiem.

Kilka minut później byliśmy już na Bondi Road we Flying Squirrel Tapas Parlour. Serwują tutaj przepyszne jedzenie i jak to na tapas przystało, porcje były niewielkie lecz ich zróżnicowanie spore. Kiedy dotarliśmy do deseru i zamówiliśmy wyśmienitego brownie menadżer restauracji przyniósł nam trzy kieliszki po brzegi wypełnione słodką nalewką, dodając przy tym, że gdy widzi klienta raczącego się ciastem brownie nie może się powstrzymać by nie poczęstować gościa tym przepysznym trunkiem.

My z Sandi na Bondi Beach
Tego wieczoru fantastycznie bawiliśmy się w towarzystwie Sandi, na koniec zabrała nas na plażę Bondi Beach. Była to pierwsza sydnejska plaża, którą zobaczyliśmy o zmroku i ostatnia, którą również, o ironio losu, przyszło nam widzieć o zmroku. Spacerowaliśmy wzdłuż brzegu ciesząc się szumem fal i wiatru. Zajrzeliśmy jeszcze do jednego z ulubionych sklepów Sandi, niestety tylko przez szybę.

 

Było już bardzo późno i ostatecznie przyszedł czas by się pożegnać. Przy stacji Bondi Junction emocje wzięły górę i chcąc nie chcąc łzy same płynęły, przecież spędziłyśmy razem tak wiele czasu. Łączyły nas i miłe, i smutne chwile, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Mam nadzieję, że Sandi pewnego dnia nas odwiedzi, tak jak obiecała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz