sobota, 12 marca 2011

Quadem w krzaki

Dom Adventure Tours AustraliaDziś przywitało nas słonko za oknem, ach jak przyjemnie się wstawało. Żeby było jeszcze sympatyczniej mogliśmy pospać do 7.00, bowiem dom Adventure Tours Australia opuszczać mieliśmy dopiero o 9.30. Huon PineNasza dziesięcioosobowa grupa okazała się tak zorganizowana, że gotowi byliśmy już o 9.00, dzięki czemu Matt miał trochę czasu, aby pokazać nam drzewo Huon Pine (Lagarostrobos franklinii) rosnące w ogródku nieopodal.

Drugi człon nazwy Pine wskazuje, że jest to sosna, co nie do końca jest prawdą. Jest to drzewo z rodziny zastrzalinowatych. Charakteryzuje się ono bardzo wolnym wzrostem, lecz również długowiecznością, niektóre gatunki mogą dożywać nawet 2000 lat. Okaz, który oglądaliśmy w ogródku posiadłości Adventure Tours Australia liczył sobie 150 lat i w ogóle na ten wiek nie wyglądał ;) Przyczyną tego jest, jak już wspomniałam, wolny wzrost. Przyrost roczny to około 1 mm. Drewno Huon Pine cenione jest głównie z uwagi na złotawy kolor i odporność na przegnicie, jak również niepowtarzalny zapach. Wyspiarze wykonują z Lagarostrobos franklinii bardzo pomysłowe wyroby, o czym mieliśmy okazję się przekonać w miejscowym sklepie The Tasmanian Special Timbers Bradshaw & Morrison.

Wyroby z huon pine Huon Pine Wyroby z huon pine

Zanim opuściliśmy Strahan Matt pokazał nam jeszcze tutejszy posterunek policji :) Prawda, że uroczy? :)

Posterunek policji
Pierwszym przystankiem sobotniego ranka była, całkowicie dzika, zachodnia tasmańska plaża. Gdzie nareszcie nadarzyła się okazja, aby naszej grupie zrobić wspólne zdjęcie :) W skład ekipy wchodzili: Andria ze Szwajcari, Katrine z Danii, Greete z Holandii, Lea z Niemiec, Matt nasz przewodnik, Ingrid oraz jej chłopak Fernando z Kolumbii, Yasi z Chin, którą nazywaliśmy Christina, Mitchell z Australii, oraz oczywiście my.

Nasza grupa, od lewej: Andria ze Szwajcari, Katrine z Danii, Greete z Holandii, Lea z Niemiec, Matt nasz przewodnik, Ingrid oraz jej chłopak Fernando z Kolumbii, Yasi (Christina) z Chin, Mitchell z Australii, Ula i Przemek
Zaraz po obejrzeniu plaży i utrwaleniu jej na niezliczonej ilości zdjęć ;) pojechaliśmy prosto na wydmy Henty Dunes, gdyż mieliśmy tutaj umówione spotkanie na godzinę 11.00. Czekało na nas zwiedzenie niezmierzonych obszarów wydm na czterech kółkach. A było co przemierzać. Wydmy Henty osiągają wysokość od 30 do 40 metrów, a sięgają kilka kilometrów w głąb lądu. Nie ma tu oznaczonych szlaków dla pieszych, co stanowi dodatkową atrakcję dla piechurów – mogą się zgubić ;)

Henty Dunes Henty Dunes Henty Dunes

Ponieważ osiem osób z naszej ekipy zdecydowało się na podbicie piaszczystych obszarów na kółkach, podzieleni zostaliśmy na dwie mniejsze grupy. Przemek i ja jechaliśmy na quadach w drugiej rundzie, a w związku z tym należało wykorzystać najbliższe 40-50 minut na zobaczenie tyle ile się da na pieszo. Przemierzaliśmy, więc wydmy na wysokości koron drzew, które rosły tu wiele, wiele lat temu, a obecnie ich szkielety dobrze zakonserwowane są w piasku. Obserwowaliśmy ruch drobnych ziarenek spowodowany niewielkim wiatrem, co dawało efekt delikatnej mgiełki i spoglądaliśmy w wydmową przepaść, tuż za którą rozciągał się las. Czas minął nam bardzo szybko, z daleka widzieliśmy nadciągającą pierwszą część naszej grupy, rozchachaną od ucha do ucha. No cóż skoro im się udało i sprawiło taką frajdę to i nam się wszystko powiedzie, a zatem do dzieła!

Henty Dunes Henty Dunes Henty Dunes

Na początku przeszliśmy drobne szkolenie. Jeździliśmy w kółko, a nasz instruktor sprawdzał jak radzimy sobie z czterokołowcem. Po pozytywnie zdanym egzaminie, nikt nie spadł ze swojego siodła ;), nie pozostało nam nic innego jak rzucić się w wir przygody. Uuuu! Nie zdawałam sobie sprawy z prędkości, jaką narzuci nam nasz przewodnik. Wynikiem tego wytworzyłam w sobie ogromne ilości adrenaliny, pojazdem trzęsło, do tego jeździliśmy pomiędzy krzakami, po górkach oraz pokonywaliśmy spore zakręty. Niestety Yasi, czyli Christina bardzo szybko odpadła z „gry”. Nie radziła sobie z quadem i co jakiś czas wypadała z trasy, także po którymś razie z kolei nasz instruktor w obawie o jej zdrowie zabrał ją na swój pojazd. Krótko potem zdarzyło się, że Przemek z powodu chwili nieuwagi wjechał w dość spore krzaki! Powiem Wam, że ja na jego miejscu zaczekałabym na pomoc, ale nie! On świetnie poradził sobie z zieloną ścianą i po prostu przejechał ją na placek swoim pojazdem :) To jest dopiero pirat wydmowy! ;) Reszta podróży przebiegła bez kolejnych wyczynów kaskaderskich. Później mieliśmy jeszcze tylko jedną przerwę, tym razem zaplanowaną, w trakcie, której instruktor opowiadał nam o wydmach, a na końcu zapytał o to czy jesteśmy w stanie pokazać, gdzie znajduje się nasz autobus. Cóż za pytanie? Przecież oczywiste było, że nikt nie wie ;)

  

Quadowa zabawa była warta swojej ceny. Długo potem z Przemkiem wymienialiśmy się wrażeniami, jednakże na dzień dzisiejszy jesteśmy zdania, że ten jeden raz w zupełności nam wystarczy i nie musimy tego chwilowo powtarzać.

Woda w jeziorze MackintoshWszyscy zadowoleni z bananami na twarzach wsiedliśmy do busika, by udać się do Cradle Mt. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze nad jeziorem Lake Mackintosh. Śmiałkowie mieli okazję się w nim zanurzyć, ale zdaniem większości grupy pogoda nie była na tyle sprzyjająca aby popływać. Do odważnych zaliczały się głównie panie: Lea, Katrine, Mitchell, a po dłuższym czasie również Yasi (Christina). Oczywiście pierwszym śmiałkiem w jeziorze Mackintosh był nie kto inny tylko Matt. Co ciekawe woda w tym gigantycznym stawie miała zabarwienie czerwono-brązowe, a związane jest to z tym, że znajdują się w nim spore ilości taniny. Osoby takie, jak my, czyli dbające o to by się nie przeziębić ;) udały się na spacer i sesję fotograficzną. Jednakże z uwagi na temperaturę wody nasi śmiałkowie nie pływali zbyt długo, w związku z czym i nasz spacer nie zaliczał się do wyczerpujących.

Jezioro Mackintosh Jezioro Mackintosh Jezioro Mackintosh

Enchanted WalkOd jeziora do Cradle Mountain Resort jest trochę ponad 60 km, droga do celu upłynęła nam więc szybko. Najpierw Matt zabrał nas na krótki Zaczarowany spacer, Enchanted Walk, w trakcie którego miał nadzieję wypatrzyć dla nas wombata, bowiem okolice Cradle Mt zalane są przez te duże „świnki morskie” :) Enchanted WalkPonownie Mattowi nie udało się znaleźć nic innego jak kupy wombatów, ale i tak warto było przespacerować się tą uroczą trasą. Zaraz potem skierowaliśmy się w stronę naszego nowego miejsca zakwaterowania i... No proszę przy drodze stał sobie wombat, nieprzejmujący się niczym spokojnie jadł trawę. Matt zatrzymał autobus, choć widniały tu znaki zakazu zatrzymywania, ale ta chwila dała nam szansę zrobienia kilku zdjęć i nacieszenia oczu. Dopiero, gdy za nami pojawił się nadjeżdżający pojazd Matt ruszył dalej. Dźwięk silnika spłoszył pożywiające się stworzenie i ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że wombaty to pioruńsko szybkie zwierzątka :)

Wombat
Zadowoleni, uśmiechnięci od ucha do ucha zakwaterowaliśmy się w naszych nowych pokoikach. Matt ponownie dał nam czas wolny. Niektórzy poszli na spacer w kierunku, gdzie widzieliśmy ostatnio wombata, chyba z nadzieją przyłapania go ponownie na przekąsce. My natomiast postawiliśmy na zapoznanie się z okolicą. Nasza kwatera znajdowała się w tak dzikiej okolicy, że małe kangurki wallaby podchodziły pod domki, ptaki kradły kosztowności, wieczorem pałanki wybierały resztki ze śmietników (dlatego pokrywy od kontenerów były dodatkowo obciążone porządnym kawałkiem drewna), a diabły tasmańskie zadowalały się obuwiem. Trzeba, więc było pamiętać o zamykaniu drzwi, by przypadkiem następnego dnia nie zwiedzać okolicy na boso.

Wallaby przy autobusie Adventure Tours Australia
Na naszym spacerze spotkaliśmy kilka małych wallaby i pomimo iż nie widzieliśmy diabełka, to trafiło nam się jego gówienko :) Do kuchni na obiad wróciliśmy punktualnie o planowanej godzinie. Dziś Szef Matt serwuje pyszny ryż z kurczakiem i warzywami. Po obiadokolacji siedzieliśmy całą grupą przy piwku rozmawiając i śmiejąc się. Właśnie teraz, kiedy zdążyliśmy się nauczyć swoich imion i zżyliśmy się ze sobą, przyszło nam się już prawie rozstawać – przed nami ostatni wspólny dzień przygód... ale nie ostatni dla mnie i Przemka.

Okolice Cradle Mt
Nieomalże tradycyjnie o 22.00 wymiękliśmy, na całe szczęście nie jako pierwsi :) Na jutro planowane opuszczenie resortu przy Cradle Mt mniej więcej na 8.15, a zatem kolorowych snów.


Pokaż Droga ze Strahan do resortu Cradle Mt na większej mapie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz