środa, 23 marca 2011

Owocowe kiwi

Widzieliśmy już słynne fiordy nowozelandzkie, lataliśmy helikopterem w „poszukiwaniu” lodowca, uciekaliśmy czujnemu oku Saurona, nadszedł więc czas, by bliżej przyjrzeć się nowozelandzkim zwierzętom, szczególnie jednemu z najsłynniejszych tutejszych ptaków – kiwi, czytajcie kiłi. W tym celu na dziś zaplanowaną mieliśmy wycieczkę do Kiwi Birdlife Park.

Kiwi Birdlife ParkStosownie wcześniej sprawdziliśmy w Internecie ile kosztuje bilet oraz, o której karmiony będzie kiwi. Ostatecznie uznaliśmy, że do Kiwi Birdlife Park pójdziemy dopiero na godzinę 12.00, dzięki czemu mogłam podreperować swoje akumulatorki :) Jak postanowiliśmy, tak uczyniliśmy. Uśmiechnięci od ucha do ucha udaliśmy się na podbój przyrody południowej wyspy, ale gdy tylko dotarliśmy na miejsce okazało się, że… bilet jest droższy niż sądziliśmy oraz, że nie możemy zapłacić kartą :( Krótka wymiana zdań z panią za kasą i już mieliśmy nowy plan działania. Wrócimy tutaj na 13.30, a póki co ruszamy do miasta do ściany płaczu.

Idziemy na spacer
Kosz na frisbeeW drodze uzupełniliśmy zawartość portfela, a potem na spokojnie poddaliśmy się ścieżce wiodącej wzdłuż jeziora. Idąc tym szlakiem trafiliśmy do czarującego miejsca zwanego Queenstown Gardens i już na samym początku spotkaliśmy znajomych z helikoptera. Bardzo sympatyczne małżeństwo z północnej wyspy, zwiedzające południową część swojego kraju. Na schodach w Queenstown GardensPlanują oni podbój Milford Sound na pieszo, czyli czterodniowy spacer dookoła fiordu. Oboje mamy nadzieję, że ich wycieczka będzie bardzo udana. Po parominutowej rozmowie poszliśmy dalej swoją drogą odkrywając zakamarki miejskich ogrodów. Przemkowi bardzo podobały się pułapki na frisbee, podobnie jak i mi. W Polsce nigdy nie spotkaliśmy się z tego typu zastosowaniem latających talerzy, co nie wyklucza tego, że może gdzieś u nas w kraju można porzucać dyskiem do specjalnych koszy.

Spacerując dalej wzdłuż jeziora ukazały się nam schody. Od razu postanowiliśmy sprawdzić, co znajduje się na górce i wyszło nam to na dobre, bowiem z cienia wyszliśmy na zbawienne w swym działaniu promienie słoneczne. Od razu zrobiło się cieplej :) ach jak przyjemnie! Znaleźliśmy tutaj araukarię, ławeczkę w słońcu, stawek, a na końcu sfotografowaliśmy się z górą Mordoru. Nim się zorientowaliśmy nadszedł czas powrotu do Kiwi Birdlife Park. Tym razem z odpowiednim zapasem gotówki :) Zanim jednak dotarliśmy do parku zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy Manacie, kobiecie z legendy o jeziorze Wakatipu.

Na spacerze w Queenstown Gardens Na spacerze w Queenstown Gardens Na spacerze w Queenstown Gardens

Na spacerze w Queenstown Gardens Mordor i my Queenstown Gardens

Jezioro Wakatipu ma kształt litery S (niektórzy mogą też dostrzec całkę ;) ) i utworzone zostało przez lodowce. Jednakże legenda Maorysów opowiada nam zupełnie co innego:
Przywódca maoryskiego plemienia miał piękną córkę Manatę, której zabronił poślubienia Matakauri, mężczyzny, którego bardzo kochała. Pewnej nocy Manata została porwana przez niebezpiecznego olbrzyma o imieniu Matau. Strapiony tym smutnym wydarzeniem przywódca Maorysów obiecał rękę swej córki temu, kto uratuje dziewczynę z rąk potwora. Pod osłoną nocy Matakauri zakradł się do legowiska Matau i uratował Mantę. Dzięki temu wydarzeniu młodzi mogli się w końcu pobrać. Jednakże Matakauri pragnął mieć pewność, że Matau nigdy więcej nie będzie zagrażał ani jego żonie, ani jego plemieniu, wobec tego ponownie wybrał się w góry, gdzie zastał Matau śpiącego w swoim legowisku. Korzystając z sytuacji Matakauri podpalił śpiącego Matau. Ogień wypalił głębokie wyżłobienie w ziemi, które później zostało wypełnione topniejącym śniegiem i lodem. W ten oto sposób powstało jezioro Wakatipu.
Nazwę Wakatipu tłumaczy się jako „Hollow of the Giant”, czyli „Wgłębienie Olbrzyma”. Obecnie miasto Glenorchy leży w miejscu, w którym znajdowała się głowa Matau, Queenstown w miejscu jego kolan, a Kingston stóp. Woda w jeziorze podnosi się i opada o 5 cali, co kilka minut, mówi się, że jest to spowodowane biciem serca Matau, które nie uległo zniszczeniu. Nauka zaś tłumaczy wahania poziomu wody w jeziorze zmianami ciśnienia atmosferycznego. Czyż nie sądzicie jednak, że legenda o jeziorze Wakatipu jest bardziej wiarygodna? ;)

Manata
Zapoznawszy się z Manatą już nic nie stało nam na przeszkodzie do Kiwi Birdlife Park. Wraz z biletami otrzymaliśmy elektronicznego przewodnika, mającego dostarczyć nam wiedzy o mieszkających tutaj zwierzętach. Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do jednego z dwóch domów kiwi. Z uwagi na nocny tryb życia kiwi, w pomieszczeniach tych zamieniona została pora nocna z dzienną. Tym samym trzeba było chwilę zaczekać zanim oczy przyzwyczaiły się do słabego czerwonego światła znajdującego się w budynku. Gdy już udało nam się rozpoznawać kształty zobaczyliśmy ptaszka, a raczej ptaka.

Jakież było nasze zaskoczenie! Oboje sądziliśmy, że kiwi jest niewielkim ptakiem, a ten North Island Brown Kiwi na którego patrzyliśmy był co najmniej wielkości kury! Przyjemnie obserwowało się go żerującego za pomocą swojego długiego dzioba. Ponieważ do pory karmienia pozostało parę minut postanowiliśmy przeznaczyć je na zapoznanie się z mieszkańcami kilku pobliskich klatek. Akurat te, które znajdowały się tuż przy domach kiwi zamieszkiwały zwierzęta napływowe, takie jak pałanki, czy lorysy górskie. Jednakże zajrzenie do tych kilku miejsc pozwoliło nam dowiedzieć się dlaczego pałanka w Kiwi Birdlife Park mieszka w lodówce :)

Zaraz potem poszliśmy do domu kiwi numer 2, gdzie zajęliśmy miejsce na ławce i spokojnie czekaliśmy na kogoś z obsługi parku. Oprócz nas już wiele osób znajdowało się w pomieszczeniu. Powoli niektórzy zaczęli się niecierpliwić, gdyż nikt się nie pojawiał, dopiero po dłuższym czasie przyszedł pracownik parku i zaprosił nas do domu kiwi numer 1. Jak się okazało, samica z 2 dzień wcześniej zniosła jajko i teraz dochodzi do siebie, więc pracownicy nie chcieli dodatkowo stresować ptaków. Tym samym chwilę później siedzieliśmy w domu kiwi 1 i obserwowaliśmy jak ten śmieszny nielot potrafi szybko biegać i wysoko skakać.


Dowiedzieliśmy się również kilku ciekawych rzeczy. Obecnie żyje 6 gatunków kiwi z czego spośród niektórych pozostało tylko około 300 egzemplarzy. Ptaki te nie latają, lecz potrafią biegać nawet do 45 km/h, dzięki krótkim lecz silnym nogom. Są one bardzo nieśmiałe już niewielki hałas może je spłoszyć. Mają małe oczy lecz świetny słuch, miękką skórę i pełne kości. Ich temperatura ciała wynosi około 37-38˚C, czyli o jakieś 2 stopnie mniej niż u innych ptaków. Na końcu dzioba posiadają dziurki co pomaga im w poszukiwaniu pokarmu. Ich język jest krótki. Żywią się trawami, jagodami oraz robakami. Pióra bardziej przypominają włosy. Natomiast najciekawsze jest jajo. Stanowi ono 1/3 wielkości ciała kiwi i już na 48h przed zniesieniem jajka ptak nie jest w stanie jeść. Jajo wysiadywane jest przez samca, a trwa to około 80 dni. Najsmutniejsze jest to, że z szacowanej na około 12 milionów kiwi populacji zamieszkującej niegdyś Nową Zelandię, obecnie żyje ich zaledwie kilkaset tysięcy.

Tuatara Morepork

Po krótkim pokazie karmienia i opowieści o kiwi poszliśmy na podbój pozostałej części parku, mieliśmy na to jakąś godzinę, ponieważ o 15.00 miało się odbyć Live Conservation Show. Jak się okazało w zupełności wystarczyło nam to na poznanie: Morepork (Sowica ciemnolica), Kea, Black Stilt (Szczudłak Czarny), Wood Pigeon (Garlika maoryska), Yellow-crowned Parakeet (Modrolotka żółtoczapkowa), Brown Teal (Cyraneczka rdzawa, kaczuszka zagrożona wyginięciem, obecnie żyje ich od 600 do 1000 sztuk), Tui (Kędziornik (Kędziorek Poi)), Juvenile Tuatara (Hatteria, Tuatara, Łupkoząb). W przypadku Falcon’a, czyli Sokoła mieliśmy wyjątkowe szczęście. Akurat, gdy spacerowaliśmy po parku, trafiliśmy na moment karmienia drapieżnika. Pierwszy raz mogłam podziwiać tego pięknego ptaka w chwili, jak rozrywał małego, wcześniej uśmierconego zapewne w humanitarny sposób, gryzonia.

Sokół Sokół

Nie zaczekaliśmy jednak na koniec sokolego posiłku, bo czas zaczął nas naglić. Prężnym krokiem przeszliśmy pozostałą część parku z zamiarem powrotu tutaj po przedstawieniu. Chwilę później siedzieliśmy na drewnianych podestach czekając na to co ma nastąpić.

KeaLive Conservation Show nie było tak imponujące, jak te które widzieliśmy w Taronga Zoo, ale i tak bardzo nam się podobało. Tuż nad nami latała lorysa górska, która świetnie radzi sobie z wyrzucaniem jajek nowozelandzkich ptaków z gniazd. Koło nas śliczna pałanka bez trudu dostała się do gniazdka i zaczęła z niego coś wyjadać. Uważni mogli wypatrzyć szczurka (ja niestety do nich nie należałam), który przebiegł za prezenterką. W tym wszystkim jednak najciekawsze było to, czego się dowiedzieliśmy z opowiadań bardzo miłej prowadzącej. Mówiła ona między innymi o Tuatarze, czyli żyjącym „dinozaurze”. Na mnie z całego show, niesamowite wrażenie wywarło rentgenowskie zdjęcie ptaka kiwi tuż przed złożeniem jaja.

Zdjęcie rentgenowskie ptaka kiwi z jajkiem
Gdy przedstawienie dobiegło końca, wróciliśmy do „zaniedbanej” przez nas części parku, w której właściwie już nie było zwierząt, lecz przykładowa wioska Moarysów. Na do widzenia zajrzeliśmy jeszcze do domu kiwi, aby raz jeszcze spojrzeć na żywy symbol Nowej Zelandii, po czym głodni skierowaliśmy swoje kroki w stronę supermarketu Alpine Supermarket. Tym razem mieliśmy konkretny cel! Doskonale wiedzieliśmy, że możemy tam kupić bardzo dobre i tanie porcje obiadowe :)

 

Na zakończenie, dla chcących uwiecznić kiwi na zdjęciu, dodam, że jest to trudne, z trzech powodów. Po pierwsze kiwi nie lubi światła, a tym bardziej fleszy, na które reaguje charakterystycznym piskiem, który to z pewnością nie umknąłby obsłudze (nie sprawdzaliśmy tego, ale pisk odtworzony jako przestroga w audio przewodniku nie był przyjemny). Po drugie światło jakie jest na wybiegu kiwi nie jest wystarczające do zrobienia zdjęcia ptakowi, który po trzecie wierci się jakby miał owsiki ;)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

... a co było później?

Urszula pisze...

Cierpliwi wkrótce się dowiedzą :)

Prześlij komentarz