wtorek, 22 marca 2011

Umykając oku Saurona

Oczekiwanie przed biurem Nomad SafarisKolejny dzień naszego pobytu w Nowej Zelandii zapowiadał się pięknie. Słońce wysoko świeciło na niebie, choć temperatura była typowo jesienna.

Rejestracja Land Rover’a DefenderRano spaliśmy do oporu, aby później tradycyjnie pospacerować po mieście. Około 13.30 czekaliśmy przed hotelem, by odebrał nas ktoś z biura Nomad Safaris. Po jakimś czasie wprowadziłam nieco zamieszania, bowiem na naszym voucherze widniała informacja, że odebrani powinniśmy zostać spod siedziby biura Nomad Safaris, natomiast dzień wcześniej podczas potwierdzania aktualności wycieczki Przemek został poinformowany, że ktoś przyjedzie po nas pod hotel. Uznaliśmy, że najpewniej będzie jeśli pójdziemy do biura, gdzie na wycieczkę czekało już kilka osób. Wkrótce też podjechał po nas Bilbos’em nasz dzisiejszy kierowca i przewodnik Peterray. Gdybyśmy nie przyszli do siedziby Nomad Safaris nic złego by się nie stało, bo Peterray wiedział, że ma nas odebrać spod Base. Jednak dzięki temu, że tak właśnie postąpiliśmy mogliśmy zająć sobie super wygodne miejsca z tyłu Land Rover’a Defender, a tak jeszcze nigdy nie podróżowałam.

No to w drogę!
Peterray poinformował nas, że droga która nas czeka będzie kręta i jeśli komuś zrobi się niedobrze mamy dać mu znać. Zapewniał nas też, że będziemy mięli sporo postoi, więc nie powinno być najgorzej. A zatem w drogę!

 

Jedziemy do GlenorchyNasz pierwszy przystanek miał miejsce tuż za Queenstown nad jeziorem Wakatipu skąd pięknie prezentowała się góra, na którą spoglądaliśmy każdego ranka podczas otwierania okna w naszym pokoju. Jak do tej pory był to dla nas po prostu jeden z wielu otaczających nas szczytów, aż do teraz. „Czy poznajecie te kształty?”, nie bardzo. Otóż w tym właśnie momencie dowiedzieliśmy się, że tu na nowozelandzkiej ziemi mieszkamy tuż pod czujnym okiem Saurona, oto spoziera na nas Władca Mordoru znad gór Mordoru:) Super, choć nagle zrobiło się tak mroczno ;) Kilka pamiątkowych zdjęć i „komu w drogę temu czas”.

Przeziębienie wciąż jeszcze dawało o sobie znać, a kręte drogi rzeczywiście nie należały do komfortowych, ale po tej pierwszej rewelacji, zaczęła zjadać mnie ciekawość, co przyniesie kolejny postój. Wkrótce dowiedzieliśmy się też, że jezioro Wakatipu zostało wykorzystane przy scenach ukazujących Lothlórien, krainę elfów.

Jezioro Wakatipu
BibliotekaNiedługo potem dotarliśmy do Glenorchy, małej miejscowości oddalonej od Queenstown o około 45 km. Glenorchy stało się popularne wśród turystów, w tym i nas, po tym jak lokalne tereny zostały wykorzystane w jednym z filmów Petera Jacksona Władca Pierścieni. Peterray pokazał nam tutejszą bibliotekę, która otwarta jest w środy i piątki od 13.30 do 15.30. Jest to maleńki budynek. Rozkwit tej biblioteki przypadł na 1911 rok, kiedy to skatalogowanych zostało tu prawie 1000 tytułów. Ciekawe ile mają ich teraz? Patrząc na nią od razu przypomniała mi się chatka policyjna na Tasmanii.

Za Glenorchy podążaliśmy wzdłuż rzeki Dart River, do Paradise, aby móc podziwiać miejsca, które wybrano do filmu, tym razem była to sceneria Isengardu. W trakcie drogi napotykaliśmy znaki ostrzegawcze z wymalowanymi na nich krowami i podpisem „CATTLE STOP”, czyli: „bydło stój”. Nasz nowozelandzki przewodnik szybko poinformował nas, że w Nowej Zelandii są najmądrzejsze krowy na świecie, które potrafią czytać i to dla nich stawiane są te znaki, żeby wiedziały, gdzie mają się zatrzymać ;) Szczególną uwagę przykuwał jednak pewien znak z krową podziurawiony jak sito! Jak można się łatwo domyśleć, to tylko syn farmera ćwiczył na nim swoją celność. Mieliśmy tylko nadzieję, że nie ma go w tej chwili na strzelnicy :)

Dalej Peterray odkrywał przed nami kolejne sekrety ekranizacji jakże znanej powieści Tolkiena. Mieliśmy okazję ujrzeć miejsce, gdzie Frodo i Sam znikają wśród drzew tuż za polaną, a także Amon Hen, na którym znajdował się Tron Wypatrywania stąd też nazwa, Wzgórze Wypatrywania. Właśnie tam rozpadła się Drużyna Pierścienia. W gruncie rzeczy widzieliśmy tak wiele interesujących miejsc, wraz z możliwością porównania ich ze zdjęciami z filmu, że w tej chwili nie umiem ich wszystkich przywołać w pamięci. Jednakże każda nowinka wzbudzała ciekawość, a sceneria zapierała dech w piersiach.

  

Gdy ruszyliśmy w drogę powrotną Peterray zatrzymał się na polanie, na której znajdowało się wiele charakterystycznych dla tego rejonu krzewów, widocznych również w filmie. Tutaj nasz przewodnik zaserwował nam drobną przekąskę w postaci kruchych ciasteczek, ciasta figowego (coś à la keks z dużą ilością rodzynek i fig, ulubionego słodkiego ulepku Przemka) i poczęstował ciepłym piciem do wyboru: gorąca czekolada, herbata lub kawa. Opowiedział nam również parę anegdot związanych z ekranizacją Władcy Pierścieni, takich jak odwaga Seana Beana. Otóż Sean Bean wcielający się w postać Boromira boi się latać helikopterami. Niestety dla niego, niejednokrotnie, a wręcz często aktorzy musieli docierać do odległych miejsc, do których najłatwiej jest się dostać właśnie za pomocą helikoptera. Sean Bean korzystał z tego udogodnienia tylko i wyłącznie wtedy, gdy było to absolutnie konieczne, zdecydowanie bardziej wolał siłę swoich mięśni. Tym samym na ośnieżone szczyty dzielny Boromir wspinał się około dwie godziny każdego ranka, bo kostium i makijaż musiały być wykonane wcześniej :) To musiał być niespotykany widok dla załogi helikoptera, dostarczającej resztę aktorów, ale z pewnością z czasem im się przejadł ;)

  

Gdy już kończyliśmy słodki posiłek, Peterray'owi przypomniała się jakaś historyjka związana z wcześniejszymi wycieczkami. Dokładnie nie pamiętamy o czym ona była, więc jej nie przytoczę tu w całości. Sęk w tym, że gdy jeszcze opowieść dobrze się nie zaczęła, gdyż Peterray dopiero wprowadzał nas w informacje o składzie grupy, usłyszeliśmy co następuje (zapis fonetyczny, bo będzie lepiej brzmiało): … aj hed a grup of gerls... aj had seks... Co w wolnym tłumaczeniu oznaczałoby: … miałem grupę dziewczyn... miałem seks... No dobrze, ale coś w tym momencie przestało mi pasować w dalszej części historyjki! Chyba tylko dlatego z opóźnieniem, ale dotarło do mnie, że coś jest nie tak z wymową naszego przewodnika, gdyż powinien zamiast „seks” powiedzieć „siks”. Gdy po skończonej opowieści odwróciłam się do Przemka, od razu poznałam z jego uśmiechu, że się wcześniej nie przesłyszałam :) Jak się później okazało, Nowa Zelandia jest bardzo wyzwolonym krajem, co szczególnie słychać, gdy narratorzy reklam czytają numery telefonów z dużą liczbą szóstek :D Co ciekawe słowo „seks” po nowozelandzku brzmi tak samo jak angielskie „siks” :D


Ruszając w dalszą drogę Peterray nie mógł oprzeć się pokusie pochwalenia się swoją dużą zabawką ;) Pokazał nam mianowicie magiczną sztuczkę wykonaną przez... nie kogo, tylko co? :) Przez jego Land Rover’a Defender. Zjeżdżając na pierwszym biegu z górki zdjął nogi z pedałów, a samochód sam zjechał powolutku. Nie byłby mężczyzną, gdyby przemilczał tak ważny fakt. Nieprawdaż? ;)

Daleko nie zajechaliśmy, bowiem tuż „za rogiem” lub jak kto woli za zakrętem czekał na nas kolejny postój. Tym razem znajdowaliśmy się w lesie, w którym zginął Boromir. Rosną tu wiecznie zielone liściaste drzewa, o których pisał Tolkien, choć pewnie sam nie przypuszczał, że jego fantazja ma odzwierciedlenie w naturze. Drzewa te nazywają się puriri, ich liście są delikatne, jasnozielone i lekko ząbkowane na obrzeżach. Puriri zrzucają złotawe listki, ale nigdy wszystkie jednocześnie, dzięki temu drzewa te są wiecznie zielone, a pod nim znajdują się ich żółte liście. Podobno Peter Jackson jako fan ekologii i perfekcjonista, zalecił by do scen z cudownymi drzewami usunąć naturalne liście, a zamiast nich nanieść podrasowane żółcią i złotem imitacje. Po skończonych ujęciach podróbki zostały ponownie zastąpione wcześniej zebranymi listkami puriri. Wow!

 

Prócz niesamowitych liści bez trudu zauważyć się dało, że puriri ma bardzo rozbudowany system korzeniowy rozrastający się na ziemi. Gdy przeprowadzono pierwszą próbę nakręcenia sceny pościgu i walki, aktorzy wcielający się w olbrzymie orki mieli spore problemy. Maski na twarzach miały jedynie wąskie szparki, przez które aktorzy niewiele mogli zobaczyć. W związku z tym przebrani w ciężkie kostiumy, usiłując biec za hobbitami w gąszczu gałęzi, co chwilę przewracali się o korzenie. Ostatecznie tuż po słowie „akcja” nagle okazywało się, że operator kamery nie ma nikogo w kadrze, gdyż wszyscy ci groźni orkowie leżą na ziemi :)

No cóż to by było na tyle, a zatem czas wracać do Queenstown. Powrót nie należał do łatwych. Moje przeziębienie już bardzo mi dokuczało, czułam się też przemęczona, a do tego kręta droga z ograniczeniami do 100km/h, oczywiście tylko na zakrętach, dodatkowo robiła swoje. O dziwo i na całe szczęście Peterray zatrzymał się jeszcze w jednym magicznym miejscu. Pamiętacie scenę, w której Frodo Baggins, Samwise Gamgee oraz Gollum (Sméagol) obserwują walkę, w której biorą również udział dwa oliphauntusy? Otóż właśnie tutaj przywiózł nas Peterray, na miejsce zasadzki w Ithilien Oczywiście można było się rzucić w te same krzaki, wśród których leżeli Elijah Wood - Frodo Baggins i Sean Astin - Samwise Gamgee (Sam), ale nie było chętnych :)


Stąd już tylko żabi skok do Queenstown, na całe szczęście.

Po dotarciu na miejsce udaliśmy się prosto do supermarketu. Normalnie zaopatrywaliśmy się we Fresh choice na 64 Gorge Road, tym razem poszliśmy do sklepu Alpine Supermarket znajdującego się nieopodal naszego hotelu Base na Shotover Street. Mają tu nieco droższe produkty, ale nie trzeba daleko chodzić. Odkryliśmy, że można się tu zaopatrzyć w porcje obiadowe za niespełna $5,00. O rety! Warto wiedzieć, może się przydać na przyszłość. Tym razem poprzestaliśmy na niezbędnikach i wróciliśmy do hotelu. Musiałam odchorować dzisiejszy dzień, aby mieć siłę na jutro. Podczas, gdy mnie zmogła zmora, Przemek oglądał telewizję, również w języku Maorysów :) a na reklamach śmiał się z nowozelandzkiej wymowy :D


źródło


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wow, co za przygoda! Skoro te fotki są takie fajne, to jak musi być w rzeczywistości. Czy wszystkie samochody u Nomadów miały rejestrację z Bilbo?

Urszula pisze...

Tak, wszystkie, którymi jechaliśmy ;)

Prześlij komentarz