niedziela, 27 marca 2011

Nasze Hornsby

Sobota minęła nam leniwie, za to dzień dzisiejszy miał przynieść kolejne niespodzianki.

Z większością osób, które poznaliśmy na antypodach, już się pożegnaliśmy wiedząc, że po naszych voyagach nie będziemy mieli na to zbyt wiele czasu. Pierwotnie Sandi proponowała, że wyprawi dla nas farewell party, czyli przyjęcie pożegnalne. Bardzo chciała, abym zaprosiła grono naszych australijskich przyjaciół do jej mieszkania. Uznaliśmy jednak, że nie jest to najlepszy pomysł, bo najprawdopodobniej nie porozmawialibyśmy z każdym zbyt wiele. Dlatego z tymi, na których nam zależało spotykaliśmy się osobiście jeszcze w lutym.

Dzisiaj natomiast mieliśmy jedyną okazję, aby zobaczyć się z naszymi wspaniałymi sąsiadami z Hornsby. Ron i Patt bardzo często podróżują i ciężko jest ich złapać, dlatego wcale się nie zastanawialiśmy, gdy zostaliśmy do nich zaproszeni. Po drodze wstąpiliśmy do Westfield, w którym swojego czasu bywaliśmy bardzo często. Bez problemu trafiliśmy do monopolowego Dan Murphy’s znajdującego się tuż przy Woolworths. Już dawno chcieliśmy im wręczyć dość sporą butelkę zawierającą nasz polski trunek i w końcu nadarzyła się ku temu okazja. Zadowoleni ze zdobyczy udaliśmy się do kasy, by zapłacić za żubrówkę ze wspaniale prezentującą się trawą w środku. W samym Woolworths zaopatrzyliśmy się jeszcze w soki jabłkowe i drobne przekąski.

Z gotową paczuszką poszliśmy w kierunku stacji Hornsby, skąd do domu Rona i Patt jest niedaleko. Ron jednak nalegał, abyśmy do niego zadzwonili, gdy już dotrzemy na miejsce, koniecznie chciał nas odebrać. Pogoda była dziś trochę kapryśna, dlatego skorzystaliśmy z tej sympatycznej propozycji i chwilę później siedzieliśmy już w samochodzie. Na miejscu serdecznie powitała nas Patt, a parę minut później dołączyli do nas Niki i Rayan. Dowiedzieliśmy się, że Trish również planowała się z nami zobaczyć, niestety zdrowie pokrzyżowało jej plany.

Opowiadaliśmy wszystkim o naszych podróżach i wrażeniach, a także o tym, czego się nauczyliśmy w tym kraju i jakie zabierzemy ze sobą wspomnienia. W pewnym momencie odwiedził nas Tiger, mały piesek Niki i Ryana. Wkrótce też na dworze zaczął rozchodzić się przyjemny zapach grillowanych potraw, to Ron przygotowywał wspaniale mięsne dania. Gdy już wszystko było gotowe Patt zaprosiła nas do jadalni, gdzie stół był suto zastawiony. W ogóle nie spodziewaliśmy się tak miłego przyjęcia. Wszystko było naprawdę pyszne. Po kolacji delektowaliśmy się polską żubrówką i jeszcze przez długi czas rozmawialiśmy. Nawet się nie spostrzegliśmy, jak zegarek wskazywał 21.00. Oj! Pora się rozstać i wracać do Redfern. Na odchodne otrzymaliśmy od Rona i Patt paczkę z prezentami, no i oczywiście Ron odwiózł nas na stację.

Byliśmy bardzo zmęczeni, ale jednocześnie niesamowicie cieszyliśmy się, że tak miło spędziliśmy niedzielne popołudnie i wieczór. Na pewno będziemy za nimi tęsknić, ale obiecaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, by nasza znajomość przetrwała próbę czasu i odległości.


Do domu dotarliśmy dopiero po 22.00. Nie mogłam się powstrzymać i jeszcze tego samego wieczoru zajrzałam do paczuszki, którą dostaliśmy. W środku znajdowała się książka o Australii, koszulka dla Przemka, torba z aborygeńską sztuką i kilka drobnostek typu wisiorek do kluczy. Kolejne rzeczy, kolejne kilogramy do naszego ograniczonego bagażu, ale na pewno na wszystko znajdzie się miejsce :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz