poniedziałek, 21 marca 2011

Podniebny śnieg

Nasz hotelDzień trzeci w Nowej Zelandii zupełnie nas zaskoczył. Rano, o świcie, zadzwoniliśmy do biura Glacier Southern Lakes Helicopters, aby dowiedzieć się jak wygląda sytuacja naszej kolejnej wycieczki. Okazało się, że z uwagi na pogodę, a dokładniej zachmurzone niebo, nasza dzisiejsza atrakcja została przełożona na późniejszą godzinę.

Właściwie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Podczas rozmowy przez telefon okazało się, że nie do końca mieliśmy zarezerwowaną taką wycieczkę jakiej oczekiwaliśmy. Póki co jednak specjalnie się niczym nie przejmowaliśmy i wróciliśmy do łóżka. Wczorajszy dzień tak nas wymęczył, że nie mieliśmy najmniejszych problemów z ponownym zaśnięciem. Kiedy budzik zadzwonił po raz drugi tego ranka, Przemek wykonał kolejny telefon, ale tym razem po wspólnej naradzie uznaliśmy, że raz się żyje! Koniecznie trzeba zmienić trasę, bo kolejna taka szansa może się nie powtórzyć. Na całe szczęście w biurze nie było z tym najmniejszego problemu, a zatem klamka zapadła. Musieliśmy jednak jeszcze trochę zaczekać.

Dzień Prowincji OtagoAby czas minął nam szybciej postanowiliśmy przespacerować się do miasta i pozałatwiać kilka formalności, jak choćby wysłanie kartek do rodziny, czy sprawdzenie, gdzie znajduje się Kiwi Park. You haven’t seen the ½ of it! Come and see Tuatara the ‘Living Dinosaur’Z tym pierwszym nie poszło nam łatwo... Poczta była zamknięta z powodu Otago Anniversary Day, czyli Dnia Prowincji Otago. Na całe szczęście nie było, aż tak źle jak wówczas, gdy byliśmy w Devonport, tym razem większość restauracji, sklepów i biur funkcjonowało normalnie.

Postanowiliśmy wykorzystać jeszcze trochę wolnego czasu na wstępne zwiedzenie Queenstown. Już od pierwszego dnia zauroczyły nas otaczające miasto góry, a teraz spokojnie mogliśmy nacieszyć się tym widokiem. Na jednej z nich zorganizowana została atrakcja dla turystów, kolejka linowa. Można, więc bez wysiłku dostać się na nią i potraktować jako punkt widokowy, lub udać się do centrum Maorysów, albo skoczyć na paralotni. Tuż przy kolejce znajduje się park, którym byliśmy zainteresowani Kiwi Birdlife Park. W celu zachęcenia turystów do odwiedzenia tego obiektu przed wejściem do rezerwatu znajduje się samochód z połową gada na dachu, a na nim widnieje napis: You haven’t seen the ½ of it! Come and see Tuatara the ‘Living Dinosaur’ (Nie widziałeś drugiej połowy! Przyjdź i zobacz Tuatara ‘Żyjącego Dinozaura’). Wejście do parku to krótki tunel z wizerunkiem ptaka kiwi. Bardzo zaskoczyła nas informacja, że aby sfotografować się z podobizną symbolu Nowej Zelandii, należy zapłacić $1,00. No cóż chęć posiadania pamiątki była silniejsza, niż noszenia ciężkiej monety w portfelu. Wrzuciliśmy, więc okrągłą błyskotkę do skrzynki i wypadło, że tym razem to Przemek będzie pozował :)

Wejcie do Kiwi Birdlife Park
Zegarek mówił nam, że trzeba wracać do hotelu zjeść coś i przygotować się do drogi. Na lunch zafundowaliśmy sobie bułeczkę z nuttelą, zabraliśmy aparat, kamerę i kilka cieplejszych rzeczy, po czym udaliśmy się przed hotel. Już po chwili wypatrzyliśmy samochód firmy Glacier Southern Lakes Helicopters, ale przejechał koło hotelu nie zatrzymawszy się. Początkowo sądziliśmy, że jedzie jeszcze odebrać innych pasażerów i wkrótce po nas wróci. Kiedy jednak przejechał przed nami jeszcze kilka razy wiedzieliśmy, że po prostu szuka właściwego adresu. Na całe szczęście po nie tak długich poszukiwaniach, kierowcy udało się i wreszcie siedzieliśmy w busie, który zawiózł nas na lotnisko.

Gotowi do lotu
W biurze Przemek załatwił ostatnie formalności, wpisaliśmy się na listę, podpisaliśmy kolejne cyrografy i udaliśmy do naszego nowego środka lokomocji, jakim był helikopter. Ani ja, ani Przemek nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji latać helikopterem, oboje byliśmy bardzo podekscytowani.

LecimyNa początku nasz pilot wyjaśnił nam zasady wysiadania i wsiadania do helikoptera oraz poinstruował, gdzie są słuchawki, przez które mieliśmy komunikować się w czasie lotu. Podobało mi się wszystko od pierwszego momentu lecz, gdy w końcu wznieśliśmy się w powietrze zrozumiałam, że to jedna z najlepszych atrakcji jakie sobie zafundowaliśmy :) Spore szyby dawały nam szerokie pole widzenia, gdy zakręcaliśmy miałam wrażenie, że znajdujemy się tuż nad szklaną podłogą, widziałam każdy szczegół tego, co dzieje się na ziemi. Wkrótce jednak znaleźliśmy się wśród szczytów gór, po prostu rewelacja! Niesamowite uczucie, gdy helikopter zatrzymywał się tuż przed skałami i zawisał w powietrzu! Aż chciało się wyciągnąć rękę i dotknąć tych ścian, przecież byliśmy tuż, tuż koło nich, cóż więc miało stanąć nam na przeszkodzie? Wreszcie po ponad dwóch latach mieliśmy okazję podziwiania śniegu, który nieco raził w oczy, oświetlany słońcem.

Lodowiec Lodowiec

  

Lodowiec
Zza niektórych szczytów spozierały na nas jeziora, wcześniej mijaliśmy rzekę, która wyglądała jak błękitna wstążka upuszczona przez małą dziewczynkę. Wreszcie naszym oczom ukazał się lodowiec, cel naszej wyprawy. Zadziwiła mnie wielkość tej rzeki lodu oraz niesamowite szczeliny pomiędzy poszczególnymi jej częściami. W planach mieliśmy lądowanie na tej formacji, niemniej jednak miałam nadzieję, że pilot tego nie zrobi. Nieco, a może nieco bardzo przerażały mnie rozmiary tych wyrw. Na całe szczęście zamiast na lodowcu wylądowaliśmy na górze nieopodal, tym samym dnia dzisiejszego zdobyliśmy trzytysięcznik :) Spodziewałam się, że będzie tu wyjątkowo zimno, dlatego miałam ze sobą podkoszulkę, koszulę, bluzę i kurtkę, które okazały się być zbyteczne. Tak wysoko, a tak ciepło, następnym razem będę wiedziała ;)

  

Niespełna godzina naszych podniebnych przygód minęła bardzo szybko, ale naprawdę było warto i wspominać będziemy to jeszcze bardzo długo. Po powrocie do hotelu chcieliśmy podobnie jak dnia poprzedniego najeść się na miejscu, za $5, niestety tym razem poinformowano Przemka, że owszem ta oferta jest aktualna, ale przy kupnie piwa. Oboje byliśmy podziębieni dlatego piwo było ostatnią rzeczą, na której nam zależało. W związku z tym postanowiliśmy, że zjemy małe co nieco na mieście. Spacerując wzdłuż jeziora oraz ulicami Queenstown natrafiliśmy na knajpkę, w której oboje zamówiliśmy sobie chicken schnitzel, było pyszne dobre i dużo :)


Ciekawe co przyniesie kolejny dzień.

  

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ach te góry i lodowce! Chciałoby się to wszystko jeszcze raz zobaczyć! Zazdroszczę lotu nad nimi...

Urszula pisze...

Mam nadzieję, że kiedyś nadarzy się taka okazja :)

Prześlij komentarz