niedziela, 20 marca 2011

Niepewny port

No to zaczynamy... wczesna pobudka :) czyli to co Ula i Przemek lubią najbardziej! Już prawie za tym tęskniliśmy ;)

Dzisiaj budzik nie dawał nam spokoju od 5.30. Na całe szczęście siedziba firmy Real Journeys, w której wykupiliśmy wycieczkę była tuż za rogiem. Gdyby nie to, przyszłoby nam wstać znacznie wcześniej. Poza tym mieliśmy już gotowy lunch na dziś, co również pozwoliło nam na dłuższe leniuchowanie i nieprzejmowanie się o późniejszy posiłek.

O poranku, gdy jeszcze słońca na niebie brak, błądziliśmy w poszukiwaniu biura. Dzień wcześniej przekonani byliśmy, że wszystko dokładnie sprawdziliśmy, rzeczywistość jednak czasami płata figle. W końcu w budynku, po którym się błąkaliśmy udało nam się odnaleźć cel. W siedzibie Real Journeys, nie było jeszcze nikogo oprócz nas i pracowników. Przynajmniej załatwiliśmy formalności od ręki i zajęliśmy sobie miejsca siedzące, a tych z czasem zabrakło dla kolejnych nadciągających osób.

Naszym kierowcą dzisiaj był Paul, ale nie przez całą część drogi. Właściwie niewiele wiem, co działo się w trakcie pokonywania większości naszej trasy, ponieważ dopadła mnie zmora. Za to Przemek wytrwale podziwiał wschód słońca na nowozelandzkim niebie. Gdzieś w trakcie drogi, przy polu nasz autobus zatrzymał się i osoby, które wybierały się do Doubtful Sound, w tym my, musiały zmienić autobus z prawdziwego zdarzenia na bus o tym samym standardzie, ale mniejszych gabarytach. Pozostali pasażerowie ruszyli w dalszą drogę do Milford Sound.

W drodze do Doubtful Sound
Na dalszej trasie naszym kierowcą był Lorenz, ale jak się szybko okazało również nie do końca naszej trasy, ponieważ drogę zagrodziło nam jezioro, przepiękny zbiornik wodny Lake Manapouri. Tutejsi Maorysi nazywają je Moturau co oznacza „wiele wysp”. Nazwa ta oddaje specyfikę tego miejsca, bowiem z Manapouri wyrasta wyspa koło wyspy, a to dopiero przedsmak tego co ma nastąpić. Co ciekawe owe wyspy Nowozelandczycy starają się oczyścić ze szkodników takich jak: wydry, kuny i naszych ukochanych pałanek, a wszystko po to by zasiedlić je ptakami kiwi, których jajka są dla tych pierwszych przysmakiem. Oboje trzymamy kciuki za powodzenie ich planu :)

Manapouri Power StationJezioro przepłynęliśmy katamaranem Fiorland Flayer zbudowanym w 1985 roku, a stamtąd dalej ponownie autobusem. Przyszło nam jednak trochę czekać, bowiem jeden autobus okazał się niewystarczający, skąd nagle znalazło się nas tylu? Z małego busa dwa duże autobusy? Jedyne rozsądne rozwiązanie jakie przychodziło mi do głowy to takie, że właśnie na łodzi spotkali się turyści z różnych miast. W międzyczasie, czekając na transport, mogliśmy popodziwiać niesamowitą konstrukcję wydzierającą się z jeziora Manapouri u podnóża góry. Przez dwa dziesięciokilometrowe tunele odprowadzana jest woda do Doubtful Sound, jest to jedna z główna część elektrowni wodno-elektrycznej. W 1959 roku z uwagi na elektrownię planowano podnieść poziom wody w jeziorze o około 30 m. Decyzja ta wywołała liczne protesty ekologów, dzięki czemu po dzień dzisiejszy poziom wody jest kontrolowany i zbliżony do naturalnego.

W końcu nadjechał drugi autobus i mogliśmy ruszać w dalszą drogę. Tym razem za szofera mieliśmy, bardzo sympatycznego i rozrywkowego Johna, który nie omieszkał wspomnieć o zasadach bezpieczeństwa. Z kamienną twarzą tłumaczył, że pasy przy siedzeniach podczas jazdy mają być zapięte, gdzie znajdują się wyjścia bezpieczeństwa i gaśnice oraz, że gdy pojawią się maski tlenowe oznacza to, że jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie ;)

Droga od jeziora do Doubtful Sound była kręta i bardzo malownicza, a ponieważ siedzieliśmy tuż za kierowcą doskonale widzieliśmy piękno otaczającej nas okolicy. W pewnym momencie przez drogę przebiegł kiwi i tego nam było potrzeba, typowo nowozelandzki ptaszek już w drugim dniu naszego pobytu w tym kraju. Wkrótce zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym, a tu naszym oczom ukazały się Doutful Sound.

Widok na Doubtful Sound
Doubtful Sound to bardzo duże, imponujące fiordy, większe niż bardziej dostępne i popularne Milford Sound. Pierwotnie fiordy te zostały nazwane przez kapitana Cooka w 1770 roku Doubtful Harbour, czyli niepewny port, gdyż przypuszczał, że wiatry w kierunku morza występują w nich rzadko i dlatego nie wpłynął w nie. Jak się okazało później Cook nie mylił się.

No to w drogęFiordy te, cechuje mieszanie się wód słodkiej i słonej, a co ciekawe słodka woda spływająca z okolicznych gór zabarwiona garbnikami pochodzącymi z tutejszych lasów oraz cięższa słona woda tak naprawdę prawie się nie mieszają, lecz tworzą dwie warstwy. Woda słodka znajduje się na górze, a ciężka słona stanowi dolną warstwę. Fiordy Doubtful zachwyciły nas swoim pięknem, wieloma wspaniałymi wodospadami oraz niezliczoną ilością delfinów bultonosych, które przez jakiś czas towarzyszyły nam w naszym rejsie :) To było niesamowite uczucie, zdecydowanie lepiej było je widać od delfinów, które mieliśmy możliwość podziwiać podczas naszej wycieczki na whale watching. Płynąc dalej wśród otaczających nas polodowcowych piętrzących się wzgórz i gór dotarliśmy do samego ujścia Morza Tasmana. Ku naszemu zaskoczeniu, na jednej ze skał wylegiwały się foki, cała masa fok! Jeszcze nigdy w naturze nie widziałam tych niesamowitych zwierząt cieszących się wolnością, swobodą, a tu korzystały ze słońca, pluskały się bezmiarze wody morskiej. Cudo!

  

 

  

W drodze powrotnej odbiliśmy w jedną z odnóg. Tam to kapitan wyłączył silniki i pozwolił nam wsłuchać się w to, co mają nam do powiedzenia fiordy. Smutne jest to, że zanim do Nowej Zelandii sprowadzone zostały szkodniki, słychać było tutaj masę ptaków, obecnie, aby móc je usłyszeć trzeba wyłączyć wszystko, co może zakłócić tę muzykę. To nie był jednak koniec atrakcji, ponieważ delfiny postanowiły nas jeszcze raz zobaczyć, a parę chwil później dołączyły do nich pingwiny, które również pluskają się tych wodach.

Doubtful Sound
Przemek w elektrowniNie wiem nawet kiedy przyszło nam wracać, ale pokonanie około 200 km było tego warte. Wracając zahaczyliśmy jeszcze o elektrownię, o której już wspominałam. Manapouri Power Station Przemek w tunelu prowadzącym do elektrowniznajduje się pod ziemią, aby do niej dotrzeć należy pokonać bardzo długi, spiralny tunel. Jest to druga pod względem wielkości elektrownia nowozelandzka, ale największa elektrownia wodna w Nowej Zelandii. Wybudowanie tunelu, włącznie z podziemnym holem oraz dwóch tuneli odprowadzających wodę zajęło 8 lat. W trakcie tych prac zginęło szesnastu robotników. My mieliśmy to szczęście, że przyszło nam zobaczyć, jak prezentuje się siedem turbin w głównej hali i oczywiście pokonanie tunelu.

Droga powrotna do Queenstown przebiegała dokładnie tak samo jak do Doubtful Sound, z tą jednak różnicą, że tym razem nie spałam i podziwiałam piękno południowej Nowej Zelandii. Zaskoczyła mnie spora ilość wypasanych owiec oraz czego w ogóle się nie spodziewałam, pastwiska z sarnami. Piękny i niecodzienny widok. Staraliśmy się z Przemkiem uchwycić na zdjęciu choć jedno z tak wielu, ale w jadącym pojeździe nie było to wcale łatwe.

Sarny Owce Sarny

Do hotelu dotarliśmy bardzo zmęczeni i głodni, pomimo, że na lunch dziś mieliśmy spaghetti. Na całe szczęście w hotelu za $5,00 można było kupić obiad, tym samym dzisiaj posililiśmy się shepard pie, czyli danie z mięsa, tłuczonych ziemniaków i warzyw. Po tym nie pozostało nic innego jak tylko wykąpać się i iść spać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz